Katarzyna Cegielska: - Panie Kapitanie, zbliża się do końca proces, jaki Jan Kobylański, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAŁ), wytoczył 19 osobom, które publicznie szkalowały jego dobre imię. Uczestniczył Pan we wszystkich rozprawach. Co Pan sądzi o procesie?
Kpt. Ż.W. Zbigniew Sulatycki: - Uczestniczyłem we wszystkich rozprawach i wydaje się, że to wszystko zostało w jakiś sposób diabelsko zaplanowane. Po pierwsze - proces toczy się prawie szósty rok. Jest nie do pomyślenia, by trwał on tyle czasu. Chyba pierwsze założenie było takie, żeby po 6 latach doprowadzić do przedawnienia sprawy. Ale w związku z tym, że pan Kobylański wytoczył drugi proces - o zniesławienie - min. Radosławowi Sikorskiemu i ta rozprawa dopiero się rozpoczęła, ktoś sobie pewnie wykombinował, że dobrze by było ten proces zakończyć, uniewinniając oskarżonych, by ci sami ludzie mogli zeznawać jako świadkowie w tamtym procesie.
- Dlaczego Pan tak sądzi?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Dlatego, że podczas pierwszej rozprawy przeciwko min. Sikorskiemu jako świadkowie zeznawali Ryszard Schnepf i Mikołaj Lizut. Wydaje się, że to jest przekroczenie prawa, bo jak to możliwe, żeby człowiek, któremu stawia się zarzuty i którego proces jest w toku, występował jako świadek właściwie w tej samej sprawie! To jest coś nieprawdopodobnego. Co prawda mec. Zbigniew Cichoń, reprezentujący prezesa Kobylańskiego, zwrócił uwagę na to pani sędzinie, ale ona nie zareagowała. Z tego można wyciągnąć właśnie taki wniosek. Ponadto ukazywały się różnego rodzaju depesze, np. w PAP-ie, że prawdopodobnie 24 marca nastąpi ogłoszenie wyroku w sprawie „19”. Jakby to wszystko pozbierać, jednoznacznie można by stwierdzić, że coś jest tu poustawiane.
- Jak Pan ocenia zeznania składane przez świadków oskarżenia i obrony w kończącym się procesie?
- Zacznę od świadków, którzy byli przedstawieni przez stronę oskarżenia - przez mec. Andrzeja Lew-Mirskiego. Może rozpocznę od siebie. Otóż, co zauważyłem: Mówiłem bardzo powoli i krótkimi zdaniami, żeby sekretarz mógł zanotować. Tymczasem pasmem transmisyjnym jest sędzia, który dyktuje sekretarzowi. Powiedziałem m.in., że na moje rozeznanie - z racji urzędu, który sprawowałem, a jeździłem wówczas po placówkach dyplomatycznych - jednej milionowej tego, czego dokonał pan Kobylański za swojej kadencji w Ameryce Południowej, nie zrobił żaden ambasador. Owszem, organizowano jakieś wernisaże, na które przychodziło kilku zaproszonych gości. Ma się to jednak nijak do tego, czego dokonał pan Kobylański. Udało mu się np. postawić w Argentynie pomnik Jana Pawła II za jego życia, a wymagało to specjalnej uchwały argentyńskiego Senatu. Jan Kobylański w różnych miejscach wybudował wiele pomników, nie tylko Papieżowi. Uczestniczyłem m.in. w odsłonięciu pomnika w Posadas - brali w nim udział najwyżsi dostojnicy, kompanie honorowe wszelkich rodzajów broni, rzesze ludzi. W Argentynie dzięki jego staraniom ustanowiono Dzień Osadnika Polskiego. Do tych wielkich wydarzeń nie można przecież porównywać jakiegoś wernisażu.
Reklama
- Najważniejszą sprawą, za którą prezes Kobylański jest tak znienawidzony, jest zjednoczenie południowoamerykańskiej Polonii - bo w jedności jest siła, a rozbitą łatwo manipulować…
- Jak prezes Kobylański coś sobie założy, to uparcie dąży do realizacji swojego celu. Kilkanaście lat temu organizacje polonijne w Ameryce Południowej były zdziesiątkowane. On doprowadził do powołania USOPAŁ-u, czyli zjednoczył mnóstwo organizacji w poszczególnych krajach. To mu się udało, oczywiście, przy olbrzymim nakładzie zarówno finansowym, jak i zdrowotnym, ponieważ z całą odpowiedzialnością muszę stwierdzić, że polscy dyplomaci, którzy powinni temu jednoczeniu sprzyjać, niestety, utrudniali je. Od samego początku ze strony dyplomacji były to działania rozbijające. Imigranci w Ameryce Południowej byli generalnie bardzo biedni. Powoli zanikały też język i tradycja. Dzięki Kobylańskiemu zaczęło funkcjonować harcerstwo. Był piękny zespół „Berisso”, ale niewielu z tych młodych używało języka polskiego. Po latach okazało się, że można się z nimi po polsku porozumieć. I to jest niewątpliwie zasługa Jana Kobylańskiego.
- Dlaczego zatem prezes Kobylański jest tak atakowany?
Reklama
- Atak wyszedł z „Gazety Wyborczej”. Zaczęło się od artykułu Mikołaja Lizuta, który pojechał do Urugwaju i przedstawił się tam jako biedny student. Od samego początku bazował na kłamstwie, a dziennikarz powinien przede wszystkim opierać się na prawdzie, uczciwości. Tymczasem Lizut napisał paszkwil na Jana Kobylańskiego, bez żadnego pokrycia w rzeczywistości. Tu trzeba zadać sobie następne pytanie: Dlaczego atakowano śp. Edwarda Moskala, prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej? Dlatego że zarówno Moskal, jak i Kobylański nie pozwolili opluwać Polski i natychmiast reagowali na każde kłamstwo o Ojczyźnie. Jak mają się do tego poczynania polskich władz w stosunku do tego, co zdarzyło się w Smoleńsku, po opublikowaniu raportu MAK, który zniesławił polski mundur, polskich żołnierzy i ośmieszył Polskę na arenie światowej…? Nikt z oficjałów nie zareagował. Kobylański i Moskal, jeśli ukazało się coś takiego w prasie, np. sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”, natychmiast reagowali. Próbowano też przyszyć Kobylańskiemu łatkę antysemity, a to dlatego, że zabierał głos w sprawie żądań finansowych światowego związku Żydów w USA, twierdząc, iż są nieadekwatne do rzeczywistości. To, że broni majątku polskiego, to ma być antysemityzm? A przecież jeżeli już dać, to trzeba dać wszystkim, dlaczego tylko jakiejś grupce… Kobylański niejednokrotnie na takie rzeczy reagował, ale to nie oznacza, że jest antysemitą.
- O tym wszystkim mówił Pan podczas składania zeznań?
- Kiedy pokazałem, ile Kobylański zrobił dla południowoamerykańskiej Polonii i Ojczyzny, sędzia nie podyktował tego do protokołu - nie wiem dlaczego. A z dowodami podanymi przez świadków powołanych przez mec. Lew-Mirskiego nie ma jak dyskutować. Prof. Jerzy Robert Nowak zawarł wiele cennych dokumentów w swojej książce o Janie Kobylańskim „Potępiany za patriotyzm”. I tu trzeba jasno podkreślić, że nie ma jak ich podważyć, bo przecież gdyby prof. Nowak napisał nieprawdę, to byłby na pierwszych stronach gazet. Wszyscy by go atakowali, a tu nie da się do niczego przyczepić. Podobnie jeśli chodzi o zeznania innych świadków: Andrzeja Zabłockiego - wiceprezesa USOPAŁ-u, Marka Lubińskiego - wieloletniego rzecznika prasowego USOPAŁ-u, prof. Zygmunta Haducha z Meksyku. Wszyscy uczestniczyliśmy w pracach USOPAŁ-u i widzieliśmy na własne oczy, kto przyjeżdżał na zjazdy. Sędzia też nie zaprotokołował tego, a stwierdziłem jednoznacznie, że kiedy byłem na spotkaniu przed dwoma laty, był tam również obecny wiceprezydent Urugwaju.
- Jak to się ma do zeznań świadków, którzy reprezentowali oskarżonych?
Reklama
- Pani konsul - nie pamiętam nazwiska - stwierdziła, że na zjazdach było zaledwie kilka osób, a gdy sędzia zapytał, czy ona też uczestniczyła w takim spotkaniu, odpowiedziała, że nie. To samo mówiła pani Wojsław, że ona o wszystkim tylko słyszała - czyli nie miała żadnych dowodów. Powstaje jeszcze pytanie, dlaczego oskarżeni zachowują się na rozprawach bardzo butnie. Ryszard Schnepf w dalszym ciągu atakował, i to w sposób bezczelny, tak samo Jarosław Gugała i Mikołaj Lizut. A kiedy Lizuta na drugim procesie sędzia zapytał, skąd wziął informacje, nie potrafił powiedzieć, na jakich dokumentach się oparł.
- Czy warto wytaczać takie procesy, kiedy oskarżonymi są głównie dziennikarze reprezentujący potężne ośrodki medialne, którzy jak wytrycha używają sformułowań, iż nie mogą ujawnić swoich źródeł, informatorów, lub dyplomaci, którzy zasłaniają się tajemnicą państwową?
- No właśnie, tak jak m.in. Jarosław Gugała, któremu ktoś tam coś powiedział, a on niby to przesłał do MSZ i to jest tajemnica… Jak patrzę na swoje przesłuchanie - jak sędzia dyktował je do zaprotokołowania - i porównuję to z zeznaniami pani Wojsław, reprezentującej drugą stronę, to muszę powiedzieć, że dało się zauważyć, jak sędzia chciał ją naprowadzić na to, co ma powiedzieć... A ona zaraz się wycofywała. I to też dotyczy pani konsul, która zeznawała. Odebrałem to jako głęboko zachowaną sympatię w stosunku do oskarżonych. Z czego to wynika - nie wiem. Trudno to stwierdzić. Wiem tylko, że przesłuchania jednej i drugiej strony czy zachowanie się w stosunku do oskarżonych i ich adwokatów były inne niż w stosunku do nas - świadków oskarżenia. Sędzia nie zwracał uwagi Schnepfowi czy Gugale, tylko słuchał ich do końca. A gdy np. przesłuchiwał prof. Jerzego Roberta Nowaka, to co chwilę zwracał mu uwagę, żeby mówił krócej. Na podstawie tych faktów widzę, że szale wagi nie są na równym poziomie. I dlatego właśnie wydaje mi się, że skoro ruszył proces o zniesławienie przeciwko min. Sikorskiemu, to zmieniono nastawienie: żeby nie robić przedawnienia, tylko żeby uniewinnić oskarżonych, by byli oni świadkami w drugim procesie. Jeżeli tak by się stało, to ja, jako obywatel RP, na podstawie tych wszystkich rozpraw sądowych byłbym bardzo zmartwiony i byłoby mi przykro, bo musiałbym stwierdzić, że sąd jest nieobiektywny. Jednak w dalszym ciągu mam zaufanie do sądu, tym bardziej że gdy chodzi o sędziego Żaka, to jest to młody człowiek i musi sobie zdawać sprawę, że dziś jest taki układ polityczny, ale jutro będzie inny. W PRL, w stanie wojennym, sędziom wydającym drakońskie wyroki, np. w stosunku do Ewy Kubasiewicz, i prokuratorom w zasadzie nic złego się nie stało, ale zostali upublicznieni. A to jest dużo. Obecni młodzi sędziowie i prokuratorzy również muszą zdawać sobie sprawę, że w pewnym momencie ktoś zapuka i rozliczy ich z wykonanej pod czyjeś dyktando pracy. Ale nie wyobrażam sobie, żeby na podstawie zebranego przez sąd materiału dowodowego i przesłuchania świadków obrony i oskarżenia, mógł zapaść niesprawiedliwy wyrok. Chciałbym, żeby młody prowadzący sędzia mógł powiedzieć tak, jak napisał bohater narodowy - rotmistrz Pilecki do swego prześladowcy: „Bo choćby mi przyszło postradać me życie - tak wolę, niż żyć, a mieć w sercu ranę”.