Reklama
Wśród ekonomistów przeważa pogląd, że państwo powinno się trzymać z dala od gospodarki. Nie powinno ingerować w działalność sektora prywatnego, a przedsiębiorstwa w minimalnym stopniu powinny podlegać kontroli i regulacji ze strony państwa. Uważa się, że jak najmniej skrępowana konkurencja leży w najlepiej pojętym interesie społecznym.
Ten kierunek myślenia i działania znany jest od ponad dwustu lat. Angielski teoretyk Adam Smith, uważany często za twórcę współczesnej ekonomii, opublikował w 1776 r. swoje dzieło pt. „Bogactwo narodów”. Opisywał w nim, w jaki sposób rywalizacja i motyw zysku powodują, że działania jednostek dążących do osiągania własnych, egoistycznych celów służą jednocześnie interesowi ogółu. Chęć zysku sprawia, że indywidualni przedsiębiorcy, rywalizując ze sobą, będą dostarczali dobra poszukiwane przez innych po możliwie najniższych cenach. Smith dowodził, że w takich warunkach gospodarka prowadzona jest jak gdyby przez „niewidzialną rękę rynku” i dochodzi do zrównania popytu z podażą, a potrzebne dobra wytwarzane są w najlepszy sposób. Koncepcje te wywarły silny wpływ na poglądy zarówno ekonomistów, jak i polityków. Ta szkoła myślenia, potocznie nazywana jest liberalizmem gospodarczym, a w historii ekonomii doktryną leseferyzmu (wolnego handlu). W USA i w Europie stała się dominującym kierunkiem zyskującym na atrakcyjności po upadku ZSRR i całego bloku tzw. socjalistycznego. Państwa te bowiem przez wiele lat starały się budować swoją gospodarkę w oparciu o założenia przeciwnego sposobu patrzenia na ekonomię. Ojcem tej szkoły był Karol Marks. Postulował on zwiększenie roli państwa, które zajmuje się planowaniem i kontroluje własność środków produkcji. Jak wiemy, system ten był niewydolny i ostatecznie zbankrutował. W konsekwencji kraje byłego ZSRR i bloku socjalistycznego, w tym Polska, poszły w kierunku gospodarki rynkowej z zasadniczą zmianą roli państwa.
„Niewidzialna ręka rynku” w kryzysie
Reklama
Historia pokazała jednak, że teoria „niewidzialnej ręki rynku” w praktyce nie działa idealnie. Rodzi daleko idące skutki uboczne w postaci dużych różnic w dochodach, zubożenia i nędzy warstw społecznych nieposiadających własności ani kapitału, a żyjących wyłącznie z pracy, bezrobocia. Zjawiska te, nabierając szczególnej ostrości w czasach kryzysu, doprowadzają do niepokojów społecznych, a czasami wręcz do wybuchu rewolucji. Podczas Wielkiego Kryzysu w USA w latach 1929-31 stopa bezrobocia wyniosła 25 proc., a produkcja spadła o ok. jedną trzecią w stosunku do okresu sprzed kryzysu. Recesja pokazała też wiele innych problemów, na które wcześniej nie zwracano uwagi. Bankructwa banków i załamanie się giełdy sprawiły, że wielu ludzi straciło wszystkie oszczędności. Dużo osób, szczególnie starszych, popadło w skrajną nędzę. Rolnicy nie byli w stanie spłacać kredytów hipotecznych, gdyż ceny na ich produkty radykalnie spadły. Banki więc masowo zaczęły przejmować gospodarstwa rolne za długi.
Wobec takiego ogromu problemów nawet najzagorzalsi zwolennicy liberalizmu zamilkli i wytworzyło się powszechne przekonanie, że mechanizm rynkowy wyraźnie zawiódł. Zaczęto też wywierać olbrzymią presję na rząd, aby w jakiś sposób zaczął przeciwdziałać tej zawodności rynku. Na bazie tych oczekiwań wypracowano nową politykę państwa ingerującą znacznie w sferę gospodarki. Uchwalono nowe przepisy z zakresu ubezpieczeń społecznych, ubezpieczeń na wypadek bezrobocia i ubezpieczeń dla posiadaczy wkładów bankowych. Wprowadzono też programy mające zapewnić odpowiedni poziom cen artykułów rolnych oraz wiele innych programów zmierzających do osiągnięcia wybranych celów społecznych i gospodarczych. Całość tej polityki nazwano Nowym Ładem („New Deal”).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Państwo wchodzi do gry
Wtedy też zaczął się kształtować pogląd, że państwo nie tylko może, ale wręcz powinno podejmować działania, których celem byłaby stabilizacja gospodarki i unikanie recesji. Dlatego, kiedy w ubiegłym roku doszło do załamania na giełdach i pierwszych bankructw banków w USA, powszechna była tendencja, nawet dotąd twardych wolnorynkowców, o zwrócenie się do rządu o pilną interwencję. Tym bardziej że okazało się, iż przyczyną kryzysu w sferze finansów w Stanach Zjednoczonych był brak należytego nadzoru ze strony właśnie władz państwowych nad rynkami finansowymi. Chęć zysku w tym wypadku okazała się niszcząca i doprowadziła do nadużyć na niespotykaną dotąd skalę. „Niewidzialna ręka rynku” nie zadziałała prawidłowo. Warto przypomnieć tylko postać Mardoffa, właściciela prestiżowego funduszu inwestycyjnego, który w ciągu kilku lat zdefraudował ok. 50 mld dolarów należących do jego klientów, a wśród nich wielu równie prestiżowych instytucji finansowych z całego świata, z francuskim BNP Paribas, angielskim HSBC, hiszpańskim Santanderem i japońskim Nomurą na czele.
Takich przypadków było więcej. Amerykański rynek finansowy miał na tyle dobrą opinię, że w ryzykowne papiery przezeń kreowane inwestowały też rządy. Dla małej Islandii, uważanej dotąd za oazę dobrobytu, zakończyło się to katastrofą. Utraciła ona tam większość swoich rezerw i przestała na bieżąco płacić własne zobowiązania. Czyli mówiąc wprost, zbankrutowała. Na pomoc Islandii przyszła Unia Europejska, tworząc specjalny fundusz pomocowy złożony z wpłat krajów członkowskich.
Zdecydowana większość pomocy przyznawanej przez poszczególne rządy została przeznaczona na bezpośrednie ratowanie banków, czy to poprzez różne formy preferencyjnych pożyczek, czy też przez wykupywanie części lub całości udziałów. Po fali prywatyzacji bankowości, jaka w latach 90. przeszła przez Europę, teraz nastąpiła częściowa nacjonalizacja tych instytucji, a rola państwa w sektorze finansowym znacząco wzrosła. Ponieważ pierwsza pomoc nie zatrzymała kryzysu, programy interwencji rządów drugiego rzutu są już nastawione na ożywianie realnej gospodarki, czyli pobudzanie inwestycji i popytu wewnętrznego. Administracja nowego prezydenta Baracka Obamy przygotowała kolejny pakiet interwencji rządu w gospodarkę na kwotę ok. 819 mld dolarów. Tym razem ok. 275 mld dolarów wynosić będą dodatkowe ulgi podatkowe dla przedsiębiorstw, a pozostałe 544 mld dolarów ma wydać państwo bezpośrednio na różne działania pobudzające popyt wewnętrzny. Na tym tle plan antykryzysowy Unii Europejskiej wygląda bardzo skromnie, bo wynosi jedynie 5 mld euro, ale trzeba pamiętać, że o wiele większe pakiety interwencji przygotowały lub przygotowują rządy poszczególnych państw członkowskich. W każdym razie pieniądze te w całości pójdą na inwestycje infrastrukturalne, głównie w energetyce.
Polska nie może zostać w tyle
Po bolesnym doświadczeniu z załamaniem wpływów do budżetu w listopadzie i grudniu ub. r. polski rząd wreszcie publicznie przyznał, że kryzys dociera do naszego kraju i potrzebne są zdecydowane działania za strony państwa. W pierwszej kolejności skorygowano zupełnie nierealistyczne założenie, że nasza gospodarka urośnie w tym roku aż o 3,7 proc. Premier przyznał, że może to być jedynie 1,7 proc. Stąd pilna potrzeba korekty już uchwalonego budżetu i ścięcie wydatków o kwotę 17 mld zł. Ostatecznie oszczędności osiągnęły ok. 20 mld zł. Trudno przewidzieć, z czego rząd zrezygnuje, gdyż z łącznej wartości wszystkich wydatków na kwotę 321 mld zł tylko 80 mld zł to tzw. wydatki elastyczne, czyli niewymagające zmiany innych ustaw. Eksperci wyliczyli jednak, że przy korekcie wzrostu PKB o 2 proc. trzeba wydatki obciąć aż o 20-30 mld zł lub zwiększyć deficyt budżetowy, co wywołałoby kolejne negatywne zjawiska. Nie byłoby tego zamieszania, gdyby rząd od samego początku prac nad budżetem realistycznie podchodził do sytuacji w gospodarce.
Ale oczekiwana walka z kryzysem ze strony rządu nie może dotyczyć tylko uzdrawiania finansów publicznych. Potrzebne są m.in. działania w zakresie: powstrzymania wzrostu cen prądu i paliw, ułatwień dla przedsiębiorców, zmian w kodeksie pracy, odblokowania akcji kredytowej prowadzonej przez banki i przyśpieszenia wydatkowania środków unijnych. To tylko niektóre z najważniejszych kroków, jakie może podjąć państwo.
Jak widzimy, aby ograniczyć negatywne zjawiska kryzysu gospodarczego, potrzebne są szybkie i zakrojone na dużą skalę działania ze strony państwa. Jest pewne, że „niewidzialna ręka rynku” sama sobie z tym nie poradzi.