Reklama

Prawdziwy powód niechęci do referendum

Niedziela Ogólnopolska 4/2009, str. 29

Marian Miszalski
Dziennikarz „Niedzieli”, publicysta i komentator polityczny, stale współpracuje z paryskim „Głosem Katolickim” i tygodnikiem „Najwyższy Czas!”; autor kilku powieści i wielu przekładów z literatury francuskiej

Marian Miszalski<br>Dziennikarz „Niedzieli”, publicysta i komentator polityczny, stale współpracuje z paryskim „Głosem Katolickim” i tygodnikiem „Najwyższy Czas!”; autor kilku powieści i wielu przekładów z literatury francuskiej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Rząd premiera Tuska i jego parlamentarne zaplecze litościwie oszczędzili nam referendum w sprawie przyjęcia bądź odrzucenia Traktatu Lizbońskiego, chociaż traktat ów oznacza ni mniej, ni więcej tylko prawne wyrzeczenie się suwerenności na rzecz nowego europaństwa, którego - przyjmując traktat - staniemy się już tylko częścią składową. Przyjęcie traktatu przez Polskę ma nastąpić nie wskutek suwerennej jeszcze decyzji narodu polskiego (ciągle jeszcze „suwerena” na gruncie obecnej konstytucji), ale uzależnione jest obecnie od decyzji... Irlandczyków! Najwyraźniej rząd premiera Tuska uważa, że w sprawach suwerenności Polski Irlandczycy wiedzą lepiej niż Polacy, czy Polakom suwerenność jest potrzebna, czy nie... Tak się akurat składa, że w 2009 r. minie 20 lat III Rzeczypospolitej, jeśli za jej początek wziąć 1989 r. Gdy wspominamy II Rzeczpospolitą, z lat 1918-39, to piękne dwudziestolecie międzywojenne, którego kultura i siła moralna karmi jeszcze i nasze pokolenia - trudno opędzić się od pewnego natarczywie narzucającego się porównania. II Rzeczpospolita utraciła suwerenność (i to tylko faktyczną, bo prawnie rząd polski na wychodźstwie uznawany był nadal!) dopiero po ataku dwóch ówczesnych potęg militarnych Niemiec i Związku Sowieckiego. Jeśli natomiast utracimy suwerenność na mocy przyjętego Traktatu Lizbońskiego - to utracimy ją wskutek decyzji... nawet nie całego Sejmu i ponownego, wymuszonego głosowania... Irlandczyków!
Tymczasem rząd premiera Tuska i jego zaplecze polityczne wzbrania się teraz z kolei nawet przed przeprowadzeniem referendum w sprawie waluty euro. Mniejsza o uzasadnienie prawne, niewarte nawet przysłowiowego funta kłaków. Mimo przedstawionych przez PiS wyników badań sondażowych, według których 60 proc. Polaków nie chce przyjęcia euro, zanim nie wyrówna się poziom gospodarczy Polski przynajmniej do średniej europejskiej - rząd i jego zaplecze trwają na arbitralnej pozycji: euro - natychmiast, już za trzy lata!...
Warto więc przypomnieć, że emitentem euro jest niemiecki bank z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Jedną z pierwszych kontrowersji francusko-niemieckich po objęciu prezydentury przez Sarkozy’ego był francuski zarzut, że ten bank „preferuje niemieckich przedsiębiorców”. Ta kontrowersja została szybko wyciszona w mediach, ale przecież zdążyliśmy się dowiedzieć przynajmniej tyle, że oto emitent euro na cała strefę euro ma możliwości „preferowania” kogoś, więc i zarazem „dyskryminowania” kogoś innego... Nie wiem, czy wskutek francuskiej awantury emitent euro z Frankfurtu przestał faworyzować przedsiębiorstwa niemieckie, czy może raczej dopuścił do „preferencji” także przedsiębiorców francuskich - ale nic nam też nie wiadomo, żeby rząd premiera Tuska uzyskał jakieś preferencje w sprawie finansowania chociażby polskich stoczni, podczas gdy francuskie i niemieckie banki, zagrożone kryzysem, z takich preferencji korzystają... Jeśli tak się rzeczy mają - trudno we własnej walucie nie upatrywać solidnego atrybutu suwerenności, wystarczająco istotnego, by decyzji o jego zachowaniu bądź utracie nie powierzać wyłącznie „ekspertom” i „fachowcom” (najczęściej prowadzanym na pasku partyjnych uzależnień jak niedźwiedź na jarmarku...), ani wyłącznie „elitom partyjnym” reprezentowanym w Sejmie (bo poznaliśmy ich „jakość” często nie z najlepszej strony...) - ale przynajmniej tę kwestię pozostawić decyzji narodu, podjętej w referendum.
Zachodzi uzasadniona obawa, że rząd Tuska i jego polityczne zaplecze (to koalicyjne i pozakoalicyjne...) sprzeciwiają się referendum z innego zupełnie powodu niż podawany opinii publicznej (że „ już przystąpienie do UE przesądziło o przyjęciu euro”). Wobec rozpoczętego uszczelniania mediów publicznych (trwające właśnie czystki kadrowe w TVP i PR to swoisty wstęp do rządów nowej ustawy medialnej, produktu kolaboracji PO i SLD) - szeroka publiczna debata o euro byłaby okazją do ujawnienia się znacznie szerszej opozycji wobec rządów PO-PSL i popierającego tę koalicję SLD, niż sama tylko parlamentarna opozycja PiS-owska. Bo przecież wielu Polaków - li tylko wskutek preferencyjnie spreparowanej ordynacji wyborczej, premiującej zastane partie - nie ma dziś swej politycznej reprezentacji w parlamencie. Taka publiczna debata poprzedzająca referendum musiałaby zresztą, siłą rzeczy, objąć i inne ważne, bliskie tematy, spychane dziś w medialny niebyt, bo zastępowane błazenadą Palikota czy Niesiołowskiego, prawdziwymi seansami nienawiści, złej woli i wyniosłej pogardy, które usłużne media „młócą” z zapamiętałością godną spraw znacznie ważniejszych. I chyba takiej ogólnonarodowej, ponadpartyjnej debaty, która ujawniłaby narastający oddolnie krytycyzm wobec PO, obawia się rząd Tuska najbardziej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Uczestnicy popularnego tanecznego programu w żenujący sposób parodiują... modlitwę

2025-09-15 22:13

[ TEMATY ]

telewizja

telewizja

Adobe Stock

Uczestnicy popularnego tanecznego show postanowili zabłysnąć humorem i zamieścili w sieci nagranie, które – w ich zamyśle – miało bawić i promować program. Efekt okazał się jednak zupełnie odwrotny. Zamiast lekkości i żartu otrzymaliśmy nieudolną próbę rozbawienia widzów, która przerodziła się w żenujący spektakl z wyraźnie antykatolickim podtekstem. Trudno było patrzeć na to bez poczucia wstydu.

Na nagraniu „gwiazdy” programu – Barbara Bursztynowicz, Maja Bohosiewicz, Aleksander Sikora i Tomasz Karolak wraz z partnerami tanecznymi (Michałem Kassinem, Albertem Kosińskim, Darią Sytą i Izabelą Skierską) – odgrywają scenkę stylizowaną na modlitwę. Za stolikiem ustawione są zdjęcia jurorów, a uczestnicy wznoszą ręce i wygłaszają swoje „intencje”, które wspólnie kończą słowami: „wysłuchaj nas parkiet”.
CZYTAJ DALEJ

Nawrocki: pod nazwą przedmiotu „Edukacja Zdrowotna" próbuje się przemycać do polskich szkół ideologię i politykę

2025-09-20 20:37

[ TEMATY ]

Karol Nawrocki

Karol Porwich/Niedziela

Karol Nawrocki

Karol Nawrocki

Pod niewinnie brzmiącą nazwą przedmiotu „Edukacja Zdrowotna” próbuje się przemycać do polskich szkół ideologię i politykę – napisał w sobotę na platformie X prezydent Karol Nawrocki. Podkreślił, że szkoła to miejsce nauki oraz przestrzeń do budowania szacunku dla kultury, tradycji i wartości chrześcijańskich.

Podziel się cytatem W swoim wpisie podkreślił, że „szkoła to przede wszystkim miejsce nauki, ale także przestrzeń budowania szacunku dla kultury, tradycji i wartości chrześcijańskich, z których wyrasta nasza cywilizacja”. – W pierwszej kolejności to my, rodzice, mamy prawo do decyzji w sprawie edukacji naszych dzieci i to jest ten moment, kiedy z tego prawa warto skorzystać – zaznaczył Nawrocki.
CZYTAJ DALEJ

Katecheza powinna prowadzić do spotkania z Bogiem i człowiekiem [Felieton]

2025-09-21 08:49

ks. Łukasz Romańczuk

W dzisiejszych czasach niszczone są podstawowe chrześcijańskie normy moralne, wzorce i idee. Chrześcijańskie przekonania spycha się na margines życia, jako czysto prywatne, nieobowiązujące społecznie, bez żadnego znaczenia. Liczą się tylko pieniądze, zakupy, rozrywki i całkowite folgowanie instynktom. Kościół natomiast jest przeszkodą dla tych, którzy dążą do stworzenia społeczeństwa bez wiary i zasad moralnych, dlatego jest przedmiotem ustawicznego ataku - między innymi poprzez ograniczanie nauczania lekcji religii w szkołach z 2 do 1 godziny tygodniowo.

Tymczasem należy stwierdzić, że chrześcijaństwo nie jest pomysłem człowieka. Jest natomiast darem Boga - i ten dar poznajemy w ramach katechezy. Katecheza przybiera różne formy – od kazania, przez lekcję religii w szkole, czytanie prasy i książek katolickich czy w końcu - nauczania w zaciszu domowym chrześcijańskich zasad moralnych przez rodziców czy dziadków. Dlatego pierwsza katecheza odbywa się właśnie w domu rodzinnym. Celem katechezy – również tej nauczanej w rodzinie - jest budzenie wiary i jej umocnienie, a także nawiązanie i ożywianie osobistego kontaktu człowieka z Panem Bogiem. Katecheza powinna prowadzić do uczestnictwa we Mszy Świętej i innych sakramentów. Katecheta – niezależnie od tego czy w szkole, czy w domu - powinien być głęboko wierzącym nauczycielem i powinien znać swój przedmiot - czyli Ewangelię. Aby ją skutecznie przekazywać swoim słuchaczom, konieczna jest znajomość współczesnego świata, jego problemów, a zwłaszcza problemów nurtujących młodych ludzi.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję