Człowiek uzależniony nie potrafi myśleć i przewidywać niczego, co nie prowadzi do zaspokojenia głodu alkoholu, który się pojawia. Z czasem pojawia się mylące zachowanie, polegające na okresowej abstynencji,
tzn. niepiciu przez kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy. Zjawisko to ma miejsce wtedy, gdy organizm pijącego czuje się zagrożony przepiciem, gdy jeden „ciąg” (picie bez przerwy przez dłuższy
okres niż trzy dni) kończy się, aby przywrócić pijącemu stan „używalności”, tzn. możliwość rozpoczęcia picia na nowo.
Zarówno sam alkoholik, jak i otoczenie (żona, matka, dzieci) chwytają się jak tonący brzytwy tego czasu niepicia, twierdząc: „Jeszcze nie jest tak źle, jak chce, to nie pije”. Nie dociera
do nich jedna prawda: to „niepicie” nie jest zasługą uzależnionego, jego silnej woli czy złożonych obietnic, to decyzja organizmu. Sam alkoholik czuje się zadowolony: „Udowodniłem, że
mam rację - robię to, co chcę, i jestem panem własnego życia”. Tymczasem czas abstynencji kończy się bardzo szybko i rozpoczyna następny ciąg. W miarę upływu czasu alkoholik znajduje coraz
to nowe powody, które są przyczyną picia. Ani uzależniony, ani nikt z najbliższych nie widzi prawdy: „On pije z jednego powodu - jest uzależniony”.
Moje ciągi stawały się coraz dłuższe, nawet nie - to okresy niepicia stawały się coraz krótsze. Nastał dzień zakończenia roku szkolnego i - wielkie pijaństwo. Na drugi dzień nie mogłem
patrzeć w lustro. Ten człowiek po drugiej stronie był obrzydliwy. „Powiedziałem” temu w lustrze, co o nim myślę, i rozpoczęła się straszliwa walka, w której musiałem być przegranym! Ja przegrany?
Nigdy! Ja im wszystkim pokażę! I pokazywałem się w coraz trudniejszym do zaakceptowania stanie. Każdy dzień pijaństwa wzbudzał we mnie pogardę, a dzień bez alkoholu był trudny do przeżycia - w lęku,
niepokoju i strachu. Ciągłe rozterki, co jest lepsze: picie czy trzeźwość? Akceptowałem trzeźwość, ale się jej bałem, nie wiedziałem, jak można żyć bez alkoholu, czy takie życie jest w ogóle możliwe?
Od ostatnich dni czerwca do połowy grudnia trwała straszna walka. Walczyłem sam ze sobą. Czytając te słowa, łatwo jest powiedzieć: trzeba było przestać. Ja też chciałem, ale ten siedzący we mnie człowieczek
alkoholu ciągle podszeptywał: „Wszyscy piją, a na ciebie się uwzięli; wódka jest dla ludzi”. Całe godziny rozmyślań, postanowienia, obietnice w jednej chwili traciły sens. „Jeden kieliszek
jeszcze nikomu nie zaszkodził!”. I w tym momencie, gdy taka myśl się pojawiała, zaczynałem inaczej patrzeć na trudną rzeczywistość, w jakiej się znalazłem. Zawsze zjawił się „dobry”
duszek, który myślał podobnie, i kopałem dół pod sobą. Zawsze był tylko ten „jeden” kieliszek.
Myśl: Trzeba z tym piciem coś zrobić - odganiałem jak natrętną muchę. Trzeźwy będę jutro, a dzisiaj jeszcze tylko ten jeden raz, i tylko trochę. Zaczynało się kolejne błędne koło, tylko kto
mógł mnie o tym przekonać, udowodnić, że tak myślą wszyscy uzależnieni od alkoholu, narkotyków, jedzenia i wszystkiego, co może nas, ludzi, uzależnić? Powoli dojrzewałem do pokornego stwierdzenia: ktoś
mi musi pomóc, sam nie dam rady. Wiedziałem o poradniach przeciwalkoholowych, o ruchu Anonimowych Alkoholików, tylko ciągle brakowało jednego - odwagi, aby przekroczyć ten próg, gwarantujący zmianę
sposobu życia. Tak jak każdy uzależniony bałem się i picia, i trzeźwego życia, a nikt nie potrafił mi pokazać, jak powinno wyglądać życie trzeźwego człowieka uzależnionego. Nawet nie pokazać, ale powiedzieć,
o co w trzeźwości chodzi. Tak jak i dzisiaj spotykam się ze stwierdzeniem: „Wystarczy nie pić i już będzie dobrze”, „Wystarczy silna wola”. To nieprawda - będzie źle, bo
nie będę wiedział, co zrobić z czasem do tej pory przepijanym, jak zachować się, gdy częstują mnie wódką, jak reagować, gdy po latach ktoś wspomni moje picie.
Dzisiaj wiem, ale to była długa droga „leczenia”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu