Hamulec na gardłach
Reklama
Mecenat może się przejawiać rozmaicie. W skali wielkiej byłyby to konkursy na dzieło o tematyce religijnej, ogłaszane np. przez Episkopat danego kraju czy też osobiście przez hierarchów
Kościoła; na poziomie niższym - przez archidiecezje i diecezje. Jakoś o takich wielkich, prestiżowych konkursach u nas nie słychać; zdarzają się tylko czasami zamówienia
składane przez Kościół u wybranych kompozytorów.
Można by się spodziewać, że w ramach niezależności, jaką dysponują księża dziekani i proboszczowie (a także podległe bezpośrednio Papieżowi zakony), tam właśnie rodzić się będą
inicjatywy, które przywrócą należne miejsce muzyce w życiu Kościoła. I tak się dzieje: tu i ówdzie organizowane są chóry przykościelne, a w bogatszych
parafiach na stanowisku organisty pojawia się zdolny muzyk. Jednak z moich obserwacji wynika, że brakuje pieniędzy na godziwe pensje dla organistów, toteż średni poziom tego zawodu jest niski,
mimo dobrych chęci. Przypominam sobie taki fakt z mego życia: kiedy zmarł ktoś bliski z mojej rodziny, poprosiłem organistę w dużej parafii w Krakowie, by zagrał
podczas Mszy św. żałobnej kompozycję Edwarda Griega Au printempa, którą zmarła bardzo lubiła. Dostarczyłem mu nuty, zapewnił, że spełni mą prośbę. Niestety, nie zrobił tego - z powodów
oczywistych: to jest utwór dość trudny do zagrania, widocznie dla niego za trudny... W styczniu byłem w małym kościółku wiejskim. Ludzie przed nabożeństwem śpiewali kolędy
- i to ładnie. Coś się zaczęło psuć dopiero wtedy, gdy „wkroczył” organista: tubalnym głosem zaśpiewał z jakąś okropną manierą, narzucając wiernym swój bardzo zły
gust. Ciężko mi było to wytrzymać, ale byłem tam jednorazowym gościem; oni musieli to znosić przez cały rok.
W normalnych warunkach organista powinien być muzycznym wychowawcą, zwłaszcza dzieci i młodzieży: zachęcać do śpiewu, uczyć go, uczyć w ogóle kultury muzycznej. W przypadkach
szczególnych mógłby także uprawiać własną twórczość kompozytorską, może nie tak wspaniałą jak niegdyś Jan Sebastian (który także przecież był organistą - w kościołach św. Tomasza i św.
Mikołaja w Lipsku; za jego czasów istniało pojęcie organisty kościelnego - wirtuoza!), ale ambitną i wybitną. Marzenia, marzenia...
Od dawna zauważam w naszych kościołach wielkomiejskich takie oto zjawisko: ilekroć organista (zakładam, że dobry) intonuje jakąś pieśń religijną, nie odpowiada mu potężny chór wiernych,
lecz jednostki otoczone milczącym tłumem. Trudno w takich warunkach o śpiewaczy zapał, więc te pojedyncze głosy brzmią cicho, nieśmiało, jakby jakiś hamulec zaciskał się na gardłach.
Toteż słychać przede wszystkim głos organisty.
Znów odwołam się do osobistych wspomnień: w katedrze św. Jana w Warszawie (gdzie pracuje bardzo dobry organista, działa schola i o muzykę się dba) podczas
pewnego uroczystego nabożeństwa zauważyłem, że gdy przychodzi do śpiewania wiernych, śpiewa pewna zakonnica, śpiewam ja oraz prowadzący ten duet organista... Co powoduje, że Polacy w kościołach
zamilkli? Nie chcą śpiewać? Nie potrafią? Wstydzą się? A może te tradycyjne pieśni im się już nie podobają?...
Nie znam odpowiedzi na te pytania, bo aby je znać, trzeba by było zapewne przeprowadzić jakieś badania; mogę tylko domniemywać.
Wspaniałe pole działania
Reklama
Skoro wierni nie śpiewają, a organista nie umie być ich wychowawcą, to tę rolę - taki wniosek się wprost narzuca! - powinien przejąć kapłan, mając tak silne środki oddziaływania,
jak homilie, różnorodne kontakty z parafianami (w kancelarii czy poza nią). Cóż stoi na przeszkodzie, by np. zachęcając do modlitwy, przypominać też, że „kto śpiewa, ten dwa razy się
modli”? Czy nie można jak najczęściej przywoływać słów św. Augustyna, że skoro muzyka została dana człowiekowi przez Boga, trzeba Go chwalić i słowem, i dźwiękiem?
Wiadomo, że Pan Bóg nie każdemu człowiekowi daje te same talenty w takim samym wymiarze. Tu egalitaryzmu nie ma, o czym pamiętając, należałoby w seminariach położyć
nacisk na kształcenie słuchu kleryków, na przekazanie im jak najpełniejszej wiedzy o muzyce i jej znaczeniu, na przekonaniu ich, że muzyka stanowi potężną duchową siłę, która może
„zjadaczy chleba w anioły przerobić”, że użyję słów Testamentu Juliusza Słowackiego. Tak wykształcony przyszły ksiądz będzie umiał sprostać zadaniu; znajdzie sponsorów nie tylko
na budowę czy odnowę kościoła, na freski i witraże, lecz także na utrzymanie scholi, na zatrudnienie dobrego organisty (od którego zarazem będzie umiał wymagać), na stałą akcję popularyzacji
śpiewu i muzyki wśród swych wiernych. Sam natomiast, znając swe możliwości muzyczne, będzie je wykorzystywać w taki sposób, by działo się to z największym pożytkiem.
Dlaczego wierni nie śpiewają? Wszak śpiew jest umiejętnością! Umiejętnością tylko czasem wrodzoną, a w większości przypadków nabywaną przez naukę - w domu, w szkole,
w kościele, na obozie, w ośrodku kultury. Lecz w naszych domach rodzinnych wspólne, międzypokoleniowe muzykowanie zdarza się już rzadko, choć wciąż jeszcze słyszę, że
ktoś mówi: „Tych pieśni nauczyła mnie babcia...”. Na szczęście! Ale czy tak będzie także w przyszłości? W szkołach polskich zanikły dawne lekcje śpiewu, później przemianowane
na tzw. wychowanie muzyczne. Dziś muzyki albo nie uczy się wcale, albo też przedmiot ten powierza się nauczycielom bez fachowego przygotowania. Owszem, są wyjątki, jak Niepubliczna Szkoła Podstawowa nr
1 im. J. Piłsudskiego w Krakowie, gdzie zajęciom muzycznym poświęca się dużo czasu - i ze świetnymi wynikami. Jednak z przeciętnej szkoły wychodzą dzieci,
których gust ukształtowały jedynie radio i telewizja, a jaki to gust - każdy słyszy i widzi...
Wspomniałem o ośrodkach kultury, zwanych też centrami bądź - mniej pompatycznie - domami. Są one pozostałością po PRL-u, kiedy to, zgodnie z polityką partii, miały
krzewić wyłącznie tzw. kulturę świecką, czyli laicką. W tym upowszechnianiu niektóre z nich poszły tak daleko, że dały schronienie zespołom... satanistycznego rocka. Naturalnie,
nie neguję pozytywnej roli tych domów kultury, które lansują dobrą muzykę, być może takich jest nawet większość, wszelako chyba nie można oczekiwać, że odnalazłszy się w rzeczywistości III
Rzeczypospolitej, zaczną lansować teraz kulturę muzyki religijnej, że będą uczyć religijnych pieśni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kto więc ma to robić?
Rolę fundamentalną, wręcz misyjną powinien w tej materii ponownie pełnić Kościół - jako mecenas i nauczyciel. Oprócz wspommnianych już wyżej sposobów widziałbym wykorzystanie do tego celu lekcji religii w szkole oraz dawne „postkomunistyczne” sale katechetyczne - we współpracy z państwowymi i prywatnymi szkołami muzycznymi wszelkich szczebli. Do tego wystarczyłyby mądre osobiste inicjatywy poszczególnych duszpasterzy. Ale to nie wystarczy: widzę tu wspaniałe pole działania dla księży biskupów i arcybiskupów. I Episkopatu jako całości.
CDN.