Reklama
Demokraci w Kongresie, a także część republikanów zarzucają prezydentowi Donaldowi Trumpowi podżeganie swoich zwolenników do buntu, obarczając go bezpośrednią odpowiedzialnością za szturm na Kapitol. Z drugiej strony prezydent wzywał, by protesty miały charakter pokojowy. Dostrzega Pan tu winę prezydenta czy jest to raczej gra polityczna jego przeciwników?
Taka wypowiedź z ust prezydenta rzeczywiście padła, natomiast w tym samym przemówieniu zagrzewał ludzi do "piekielnej walki". Zresztą nie o jedno czy drugie przemówienie tutaj chodzi, ale o całokształt jego działalności w ostatnich tygodniach. Można się spierać, czy zarzut podżegania do insurekcji jest trafiony, natomiast nie mam wątpliwości co do tego, że to działania prezydenta doprowadziły do wydarzeń z 6 stycznia. Donald Trump odmówił i nadal odmawia uznania wyniku wyborów. Nie chce przyznać się do porażki i zapowiedział, że nigdy tego nie zrobi. Powtarza twierdzenia o masowych fałszerstwach i "skradzionych wyborach" nie dysponując żadnymi dowodami. Sądy odrzuciły ok. 60 pozwów, w kilku stanach ponownie liczono głosy, a instytucje podległe prezydentowi nie wykryły istotnych nieprawidłowości. Wszystkie dostępne środki prawne zostały wyczerpane. Pomimo to Trump zachęcał swoich zwolenników do wychodzenia na ulice, nawoływał do walki do samego końca, a do tego wywierał nielegalną presję na urzędników, aby pomogli mu odwrócić wynik wyborów, o czym dobitnie świadczy ujawniona rozmowa telefoniczna z sekretarzem stanu Georgia. Demokraci nie są świeci – przez 4 lata utrudniali Trumpowi życie jak mogli i stosowanie podwójnych standardów mają opanowane, ale trudno mieć pretensje do polityków Partii Demokratycznej o to, że podjęli próbę zdjęcia Trumpa z urzędu, skoro prezydent sam się podłożył.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Izba Reprezentantów przegłosowała rezolucję wzywającą, by wiceprezydent Mike Pence powołując się na 25. poprawkę do konstytucji USA, przy poparciu większości gabinetu prezydenta, odsunął Donalda Trumpa od władzy. Pence wystosował list, w którym taką możliwość odrzucił. Jak ocenia Pan dalsze relacji na linii Trump-Pence?
W ciągu 4 lat rządów Trumpa Mike Pence dał się poznać jako polityk w pełni lojalny prezydentowi. Pierwsze rysy pojawiły się dopiero w ostatnich tygodniach, kiedy wiceprezydent odmówił dalszej walki o odwrócenie wyniku wyborów. Krąży wiele doniesień o aktualnym stanie ich relacji, jednak są to wszystko doniesienia nieoficjalne. W szczegółach ciężko przewidywać, ale można się domyślić, że czasy sielanki minęły i to raczej bezpowrotnie.
Reklama
Sielanki między tymi panami nie będzie, jednak Pence nie zdradzi Donalda Trumpa. Demokratom pozostaje zatem opcja nuklearna, czyli postawienie prezydenta w stan oskarżenia w oparciu o procedurę impeachmentu. W partii republikańskiej nie ma jednomyślności w tej sprawie. Jej przywódcy dali swoim kolegom wolną rękę, nie wprowadzając dyscypliny partyjnej. Czy to oznacza wojnę domową u konserwatystów?
Sytuacja jest niezwykle dynamiczna. Jeszcze kilka dni temu mało kto mówił o tym, że republikanie mogą chcieć przyłączyć się do demokratów, by pogrążyć Trumpa i wykluczyć go z polityki poprzez zdjęcie z urzędu w połączeniu z zakazem piastowania stanowiska w przyszłości. Dziś ten scenariusz jest otwarcie dyskutowany, przynajmniej w mediach i wśród obserwatorów. Mitch McConnell, lider republikanów w Senacie, nie zajmuje zdecydowanego stanowiska, co już świadczy o tym, że różne opcje są na stole. Sytuacja republikanów jest bardzo trudna i w zasadzie nie mają dobrego wyjścia. Pamiętajmy, że zdecydowana większość wyborców republikańskich nadal uważa, że wybory zostały skradzione, a jeszcze więcej wyraża poparcie dla Donalda Trumpa. Republikanie mogą kontynuować swoją działalność z Trumpem, co oznacza całkowite podporządkowanie partii jednej osobie wraz z dobrodziejstwem inwentarza, chociażby w postaci środowisk skrajnych. Jednak mogą również spróbować zerwać z Trumpem, co mogłoby oznaczać odpływ dużej części elektoratu i wiele chudych lat w polityce.
Reklama
„The New York Times” powołuje się na doniesienia wskazujące, że wspomniany przez Pana lider GOP w Senacie, Mitch McConnell, prywatnie popiera impeachment Trumpa, upatrując w tym szansę na pozbycie się prezydenta z partii republikańskiej. Do usunięcia Trumpa z urzędu potrzeba zgody 2/3 Senatu, czyli oprócz McConnella dodatkowych 16 republikańskich senatorów. To realny scenariusz?
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że absolutnie nie. Ale biorąc pod uwagę nieoficjalne doniesienia New York Times’a, potwierdzone przez „Washington Post” oraz fakt, że McConnell nie składa żadnych deklaracji, można podejrzewać, że wynik gry nie jest przesądzony. Kolejni republikanie odwracają się od prezydenta, choć na razie mowa o kilku deputowanych. Postawa McConnella będzie kluczowa, gdyż jeśli i on odwróciłby się od Trumpa, to za nim pójdą kolejni.
Reklama
Pamiętajmy, że proces impeachmentu rozpoczęty za kadencji prezydenta może być – choć byłby to precedens – kontynuowany po jego odejściu z urzędu. O ile szansa na skazanie Trumpa przed 20. stycznia jest minimalna, to po tej dacie sprawa nie będzie zamknięta. Możliwe jest jednak, że McConnell celowo gra na zwłokę, by trzymać prezydenta w szachu w ostatnim tygodniu jego rządów i zapewnić sobie oraz partii święty spokój na wypadek, gdyby Trump ponownie chciał eskalować.
Reklama
W razie impeachmentu, Trump straciłby nie tylko ochronę Secret Service, prezydencką emeryturę, coroczny budżet na podróże i dożywotnie briefingi wywiadu. Prawdopodobnie otrzymałby również zakaz ponownej walki o prezydenturę. W akcie zemsty mógłby jednak założyć własną partię i pogrzebać szanse republikanów na odbicie Białego Domu. Może zatem wojna z Trumpem to dla sprzeciwiających się mu konserwatystów gra nie warta świeczki?
Rozłam spowodowałby, że straciłyby obie strony, gdyż elektorat by się podzielił. W takim przypadku nie byłoby wygranych, można by mówić co najwyżej o minimalizacji strat. Z drugiej strony, zatrzymanie Trumpa u siebie też jest dla republikanów ryzykowne. Jest to lider wybitny i bardzo charyzmatyczny, ale i polaryzujący, oczekujący pełnej lojalności i rządzący w stylu wodzowskim. Już kilka lat temu mówiło się, że Trump dokonał "wrogiego przejęcia" Partii Republikańskiej, w której na początku nie był przecież powszechnie akceptowany. Jego bezpardonowa nagonka na proces wyborczy najprawdopodobniej przyczyniła się też do tego, że republikanie przegrali dogrywkę senacką w Georgii (wcześniej przegrali wyścig prezydencki oraz Izbę Reprezentantów). Do tego doszły wydarzenia z 6 stycznia. Także można powiedzieć, że położenie, w jakim republikanie się znaleźli, jest ekstremalnie trudne i dobrego wyjścia raczej nie ma.
Reklama
Lindsey Graham, wpływowy senator i sojusznik Trumpa stwierdził, że poparcie impeachmentu w tej sytuacji wyrządzi wielką szkodę instytucjom rządowym i może sprowokować dalsze niepokoje społeczne w czasie, kiedy prezydent wzywa do uspokojenia nastrojów. Czy demokratom chodzi o Trumpa, czy jednak o wywołanie podziałów na amerykańskiej prawicy? Trump i tak odejdzie, a podziały wśród republikanów pozostaną...
Twierdzenie, że Trump i tak by odszedł, jest zbyt daleko idące. Wiemy przecież, że jego ambicje polityczne nie kończą się na roku 2021. Jest więcej niż pewne, że będzie chciał pozostać w grze i wywierać duży wpływ na amerykańską politykę. Myślę, że demokratom chodzi przede wszystkim o ostateczne skompromitowanie Trumpa i wykluczenie go z rywalizacji w przyszłości poprzez zakaz ponownego kandydowania. Czy podziały w Partii Republikańskiej są demokratom na rękę? Z pozoru może tak, ale w dłuższej perspektywie niekoniecznie. W demokracji każda władza powinna mieć solidna opozycję, o czym ostatnio wspomniał również Joe Biden.
Reklama
Miałem na myśli ustąpienie Trumpa z urzędu. Zgoda – silna opozycja jest korzystna dla jakości demokracji. Niekoniecznie jednak dla interesów partii sprawującej władzę. Podziały na amerykańskiej prawicy mogą pomagać wygrywać demokratom dokładnie tak, jak start miliardera o nazwisku Ross Perot. W 1992 roku, jako niezależny konserwatywny kandydat, dzieląc elektorat prawicowy, skutecznie pogrzebał szanse na reelekcję prezydenta Busha…
Słuszna uwaga. Podziały po stronie przeciwnika na krótką metę mogą pomoc, ale jeśli już mówimy o interesach partyjnych, to wątpię czy w interesie którejkolwiek z obu dużych partii leży podkopywanie systemu dwupartyjnego, a republikanie stoją przecież przed widmem naprawdę poważnych problemów.
Reklama
Mamy najnowszą informację sprzed chwili! Izba Reprezentantów postawiła Donalda Trumpa w stan oskarżenia. To pierwszy prezydent w historii, który dwukrotnie został poddany tej procedurze. Do demokratów przyłączyło się aż 10 republikanów. Może zatem i w Senacie znajdą wystarczająco dużo głosów, by usunąć Trumpa z urzędu i pogrzebać jego polityczne aspiracje?
Na pewno jest to już najwyższy czas, aby rozpocząć spekulacje. Oczywiście ostrożne, ponieważ sytuacja jest rozwojowa i zwroty akcji są zawsze możliwe. 10 głosów republikańskich w Izbie Reprezentantów to niemało i zdecydowanie więcej, niż jeszcze kilka dni temu moglibyśmy się spodziewać. Wygląda na to, że Mitch McConnell będzie starał się przeciągnąć temat do czasu po inauguracji Joego Bidena, gdyż już zapowiedział, że nie będzie się spieszył ze zwołaniem posiedzenia Senatu. Po tej dacie natomiast niczego bym nie wykluczał.
Na zakończenie naszej rozmowy... 45. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, Donald J. Trump, przejdzie do historii, jako...
Ciekawe pytanie, ale w tym przypadku ciężko o uniwersalną odpowiedź. Tym bardziej, że emocje jeszcze nie opadły. Być może najbardziej kontrowersyjny. Jedni będą uznawać go za najgorszego prezydenta i hańbę dla kraju, a inni docenią jego sukcesy w polityce krajowej i zagranicznej, pomimo fatalnego zakończenia.
Zdjęcie z prywatnego archiwum Jakuba Gracy