Do Centrum Interwencji Kryzysowej przy ul. Urzędniczej w Kielcach trafiają przeróżne osoby. Każda historia jest inna, wszystkie złożone i trudne - przemoc w rodzinie, bezrobocie, załamania psychiczne, nagła śmierć bliskiej osoby, samotność, choroba.
Człowiek jest w centrum
Reklama
Pewne spotkania zapamiętała na całe życie. Kobieta przyszła do placówki wieczorem. Nie było z nią prawie kontaktu, zaniedbana do granic możliwości, zawszona, u rąk i stóp długie paznokcie. - Udało mi się wprowadzić ją do wanny. Syczała z bólu, stopy miała odparzone od ran. Kiedy pomogłam się jej umyć, patrząc na rany od wesz wyobrażałam sobie, jakie muszą sprawiać jej cierpienie. Zaopatrzyłam jej rany, obcięłam kołtun i długie paznokcie. Jej ciało zbielało. Przebrała się w czystą bieliznę. Zrobiłam tyle, ile mogłam. Pierwsze chwile były trudne, ale potem ona sama inaczej na siebie spojrzała. Następnego dnia zawiozłam ją do ośrodka opiekuńczego.W spotkaniu z drugim człowiekiem odkrywam, że w każdym jest godność - mówi i zaczyna opowieść o pewnej kobiecie.
Pani Leokadia, która śpi na działkach, znana jest prawie wszystkim instytucjom pomocowym w mieście. Nie każdy traktuje ją poważnie. Do Centrum przychodzi jak do swoich. Po prostu lubi tutaj przebywać. Zmieni ubranie, dostanie ciepłej herbaty, porozmawia z kimś. - Kiedy obchodziliśmy dziesięciolecie CIK, zaprosiłam ją na uroczystość. I o dziwo przyszła. Nałożyła białą bluzkę, była czysta i zadbana, włosy spięte, opanowana i spokojna uczestniczyła we Mszy św. i w uroczystości. Zaproszona na kawę i ciastko, została do końca. „Nikt mnie nie jeszcze nie zaprosił jako gościa” - powiedziała potem zadowolona. Odkąd Pani Leokadia dostała telefon na kartę, często dzwoni do Centrum.Ostatnio oznajmiła, że stara się o miejsce w DPS. Wie, że musi pozwolić sobie pomóc. To pewien zwiastun przemiany.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Program „serdeczny”
Reklama
Jak pomóc dzieciom - ofiarom przemocy, które trafiają do CIK? Przestraszone, wycofane, z wielkimi trudnościami emocjonalnymi, zaległościami w nauce, często stronią od ludzi, nie znają zabawy i radości. Nic dziwnego skoro w centrum ich życia był alkohol, nadużywany przez matkę lub ojca. W placówce uczą się życia od początku. Bardzo dużo czasu potrzeba, aby przywrócić nadzieję.
- Jestem pewna, że ile miłości dostaną tutaj, tyle w nich ma szansę zaowocować później - mówi. Kierownik widzi zmiany gołym okiem. Dzieci zaczynają małymi kroczkami wchodzić w kontakt z opiekunami, stają się bardziej otwarte, obdarzają ich zaufaniem, zaczynają odrabiać lekcje, mają motywację. Radość sprawia im spacer z mamą, wspólnie spędzony czas.
Kiedy ktoś pyta ją, jaki program terapeutyczny stosuje się w Centrum, odpowiada, że „program serdeczny”. Najważniejsza jest życzliwość i zbudowanie relacji oraz spojrzenie na potrzeby człowieka całościowo. Człowiek jest w centrum. Czasem ktoś dzwoni do placówki, mówi że jest katolikiem i prosi o rozmowę z kapłanem, a potem może z psychologiem. Dla ludzi z chrześcijańskim systemem wartości to ważne, że jest tutaj ksiądz.
Odpowiedzialność za CIK to wymagające zadanie. - Czasem jest to bezradność, a czasem błogosławiony trud, niezwykła praca - mówi. Nierzadko czuje bezradność, ale dla kogoś, kto może w końcu powiedzieć, co go boli, najważniejszym jest, że otrzymał zrozumienie, że został po prostu wysłuchany.
Ktoś prosi ją o obecność na rozprawie sądowej, ktoś inny o modlitwę, by miał siłę to wszystko, co trudne i bolesne, przejść. I raz jeden miała - jak mówi - niezwykle szczęście. - Pewna pani poprosiła mnie, abym towarzyszyła jej przy porodzie, nie miała nikogo, kto byłby przy niej w tak ważnej chwili. Byłam więc przy cudzie narodzin. To wielka tajemnica. Doceniam zaufanie, którym mnie obdarzają ludzie, że potrafią podzielić się ze mną bolesnymi i trudnymi sprawami - wyznaje.
Duszpasterstwo - środowisko, wolontariat i doświadczenie wiary
Reklama
Do pracy w instytucji pomocowej przygotowywała ją można powiedzieć cała młodość. Po studiach był wolontariat w Schronisku dla Bezdomnych Mężczyzn, gdzie pomagała przez pięć lat, z drugiej strony swoistą bazą doświadczeń były i są turnusy kolonijne dla dzieci Caritas, za które odpowiada jako opiekun i kierownik. Jednorazowo bywa sto dzieci.
W liceum (ukończyła Liceum Ekonomicznego im. Oskara Langego w Kielcach) wychowawca Barbara Chrząszcz (Edyta wspomina ją do dziś z szacunkiem) powierzała jej odpowiedzialne zadania. Był to pewien sprawdzian dorosłości i odpowiedzialności - choćby prowadzenie sklepiku szkolnego. Choć potem wybrała świadomie studia pedagogiczne, wszystko, czego się tam nauczyła, przydaje się jej w pracy - podkreśla.
Już w ostatnich latach liceum uczęszczała na spotkania do duszpasterstwa akademickiego przy parafii katedralnej św. Wojciecha i św. Jadwigi Królowej. Wtedy po raz pierwszy zetknęła się z osobami potrzebującymi wsparcia. Na studiach zamieszkała u starszej pani, poruszającej się na wózku, która wymagała stałej opieki. Edyta stała się jej opiekunem, odpowiadała za codzienne czynności pielęgnacyjne, zakupy i lekarstwa. Mówi, że to był trudny czas, ale owocny. Odwiedzała także innych niepełnosprawnych. Wspomina duszpasterza Leszka Struzika, który miał bardzo dobry kontakt z młodzieżą, moc pomysłów i energii. - On zbliżył mnie do Kościoła. Cenię jego otwartość. W każdej chwili można było do niego przyjść, porozmawiać. Podpowiadał nam różne inicjatywy. „A może byśmy tak poszli do niepełnosprawnych? A może teatr? - mówił. Studenci wchodzili w to. Powstało środowisko, które działało wielotorowo - obozy w Grodzisku, kolonie z dziećmi, organizacja przedstawień teatralnych. Następnie Edyta trafiła na kolejne środowisko - „piekoszowską rodzinę” w Domu dla Niepełnosprawnych. Zaczęły się wyjazdy na turnusy rekolekcyjno-rehabilitacyjne dla niepełnosprawnych, w których uczestniczy od kilku lat jako opiekun i kierownik. Działa również w zarządzie Katolickiego Stowarzyszenia na rzecz Osób Niepełnosprawnych „Nasz Dom”, które prowadzi Ewa Sałaj.
Są dla mnie jak księga
Ma szczególny kontakt z osobami starszymi. - Cenię ich mądrość życiową. Są dla mnie jak księga, której się nie nudzi studiować. Przeciwnie, z każdym rozdziałem życia staje się ciekawsza - mówi. Spotkania z osobami starszymi kształtują moją osobowość i wrażliwość, pomagają mi nabrać dystansu do życia. Wśród jej przyjaciół jest Anna Apanowicz - sybiraczka, pochodząca z Kresów Wschodnich. - Przeżyła gehennę, ale zachowuje zawsze wielką pogodę ducha. Przychodziłam do niej, by chwilę z nią być. Ot, pomalować jej paznokcie, z czasem, by pomóc w drobnych i większych sprawach. Dzieliła się ze mną wspomnieniami swojego dzieciństwa i niełatwej młodości. Kiedyś zapytała mnie: „Edytko, czy mogę się modlić, abyś była przy mojej śmierci?”. - Czyż to nie cudowne, że chce, abym towarzyszyła jej w cudzie przejścia z tego świata i narodzin dla nieba? To jest znak zaufania.
Babcia Marianna - dar po coś
- Staram się raz w tygodniu pobyć ze starszymi, oddać im odrobinę swojego czasu, nigdy nie jest on zmarnowany. Wiele starszych osób, z którymi byłam zaprzyjaźniona, przeszło na drugi brzeg, ale z każdej z tych osób jest jakaś cząstka mnie. Dając coś z siebie dla nich, dużo więcej otrzymuję - tłumaczy. Najwięcej nauczyła ją w tym względzie babcia Marianna. Odwiedzała ją często, codziennie starała się rozmawiać telefonicznie. Była zwyczajną kobietą, pracującą ciężko na roli. Ukończyła niespełna cztery „oddziały” nauki. Dla Edyty pozostaje największym autorytetem, osobą, która ją w dużej mierze ukształtowała.
- Świętość osiągnęła przez szarą codzienność, szanowała pracę i ziemię. W ostatnich latach jej życia, mając świadomość odchodzenia babci, przygotowałam się do pożegnania-rozstania, nagrywałam jej głos, wspomnienia, rozmowy, pytałam o recepty na życie. Od ok. 20 lat przed śmiercią (zmarła w pełnej świadomości w 92. roku życia) zamawiałam Mszę św. z okazji kolejnej rocznicy urodzin. Czasem wpadałam, kiedy była słaba, niedomagała i miałam wrażenie, że ta moja zwyczajna miłość wyrażająca się w pamięci i obecności ożywiała ją, bo kiedy wyjeżdżałam, była często w dużo lepszej formie. I odwrotnie - mnie także dodawała otuchy. Bardzo mnie rozumiała. Przychodziłam do niej i mówiłam: „Wiesz, babciu, mam bardzo trudną grupę dzieci na koloniach, módl się za mnie”. Zawsze miała czas na modlitwę. Godzina 12 - to był czas święty, wtedy babcia wychodziła na Różaniec do swojego pokoju. Nikt nie śmiał jej przeszkadzać. Przez swoje zaufanie do mnie wzmacniała moją wrażliwość, przygotowała mnie do swojej starości i do śmierci. Prosiła o dobrą śmierć i zmarła osunąwszy się na podłogę we własnym domu. Jej pogrzeb odbył się w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Myślę, że to sobie wymodliła. Choć były to dla mnie trudne i bolesne momenty, (bo taka jest rozłąka z bliską osobą, która choćby na pewien czas, ale jednak odchodzi), czułam, że wraz z babcią zamyka się pewien ogromnie ważny rozdział mojego życia. Wypełniłam jej wolę - zajęłam się jej pogrzebem - tak jak mnie do tego przygotowała. Teraz wiem, że babcia Marianna to skarb, dar po coś. Tą miłością babcia nauczyła mnie dzielić się z innymi, chorymi, niepełnosprawnymi, starszymi, samotnymi, nauczyła mnie jak być z ludźmi ze swoistą biedą. Spotkanie - przyjaźń z nią była wielką przygodą - wyznaje.
Kiedyś wyrosną z nich drzewa
Ma świadomość, że nie da zmienić się wszystkiego, ale stawia konsekwentnie na odbudowywanie i wzmacnianie rodziny i relacji. Nierzadko czuje trud niesienia spraw swoich podopiecznych, rozbitych rodzin, poniżanych kobiet, opuszczonych dzieci. Z drugiej strony ma świadomość, że warto. - Ludzie przychodzą po zrozumienie i bezpieczeństwo. Tutaj opatruje się zranioną miłość. Wydobywa się ziarenka dobra, które drzemią w człowieku, by kiedyś mogły wyrosnąć z nich drzewa - mówi.
Zawsze czuje odpowiedzialność za powierzone stanowisko - Pan Bóg dał mi pewne predyspozycje do pracy w takim miejscu, ale ja tylko dzielę się tym, co otrzymałam. Mam nad sobą dyrektora, który w każdej chwili może mnie odwołać z funkcji, instytucje, które pełnią nad naszą placówką nadzór - mam tego pełną świadomość i dobrze, że tak jest - podkreśla Edyta Domagała, dodając, że decyzje podejmuje we współpracy z całym 15-osobowym zespołem pracowników Centrum.
Jest gotowa na nowe zadania i wyzwania. Doświadczenie pracy z osobami w kryzysie pozwala jej myśleć o nowym zadaniu. Jej pragnieniem jest praca w hospicjum. - W takim miejscu trzeba zmierzyć z tematem śmierci, pokonać lęk i barierę przed śmiercią. Wtedy mogłabym być bardziej wolna - mówi.
W pracy i w życiu - wierna zasadom. - Trzeba sobie i ludziom stawiać wymagania, należy być konsekwentnym w działaniach. Potem mogą mieć satysfakcję, że doszli do czegoś. Każdy człowiek potrzebuje, by wydobyć z niego dobro. Sztuką jest, aby wniknąć głębiej, aby odkryć, że pod powierzchowną skorupą, kryje się coś więcej - podkreśla.