Reklama

Zdrowy chorego nie zrozumie

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przysłowie mówi, że „syty głodnego nie zrozumie”. Analogicznie można powiedzieć, że zdrowy chorego nie zrozumie, dopóki sam nie zachoruje i nie będzie mógł spojrzeć na świat z perspektywy chorego. Postanowiłem więc przeprowadzić swoiste „śledztwo dziennikarskie” i… złamałem nogę. Nic szczególnie straszliwego. Lekarz na karcie napisał „skręcenie stawu skokowego ze złamaniem awulsyjnym”, w zasadzie bez ryzyka powikłań. Tylko trzeba było nogę wsadzić na trzy tygodnie w gips ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami.

Choroby są różne

Reklama

Śpieszę dodać, że oczywiście złamanie było skutkiem przypadkowego pośliźnięcia. Specjalnie tego nie zrobiłem, gdyż to byłoby nie tylko szaleństwem, ale i grzechem, wykroczeniem przeciwko własnemu zdrowiu. W każdym razie po wypadku wykorzystałem okazję, by pomedytować nad kondycją człowieka chorego. A czasu było aż nadto.
Choroby mogą być bardzo różne. Od niegroźnego kataru, który leczony czy nie i tak mija, poprzez poważniejsze, zdecydowanie wymagające leczenia, po zagrażające życiu człowieka. Są takie, po których po trzech dniach nie ma śladu, takie, które trwają czas dłuższy, i takie, które, gdy się pojawią, każą ze sobą żyć już po kres ziemskich dni. A ciężar niektórych nosi się nawet od urodzenia.
Stan choroby może być powodowany przez bakterie czy wirusy, może być efektem niewłaściwego funkcjonowania organizmu, czasem zapisanego już w genach, może być efektem zaniedbań, „zużycia”, przepracowania, starzenia się lub konsekwencją wypadku czy jakiegoś zdarzenia losowego.
Z niektórymi chorobami można chodzić, z innymi lepiej nie chodzić, bo są zaraźliwe, ale są i takie, które na długi czas lub na stałe unieruchamiają człowieka, zmuszają go do siedzenia w domu czy szpitalu. I na chorych będących w takiej sytuacji szczególnie warto zwrócić uwagę, bowiem stają się oni praktycznie wykluczeni z normalnego życia w społeczeństwie, jeśli nie będzie kogoś, kto ofiaruje im pomocną dłoń.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Nie jest proste

Reklama

Z punktu widzenia człowieka chorego świat wygląda inaczej. Choroba powoduje różne fizyczne ograniczenia, które zmuszają do zmiany sposobu funkcjonowania, zmiany codziennych zwyczajów, zmuszają do rezygnacji z niektórych istotnych spraw, a jednocześnie przymuszają do niektórych innych. Najprostsze czynności z punktu widzenia chorego mogą stać się nie lada problemem.
Na ten przykład, człowiek z unieruchomioną w gipsie nogą nie może chodzić, nawet po pokoju, bez użycia kul. Dobrze, jeśli w ogóle takowe posiada, bo zdobycie ich, choć możliwe, nie jest sprawą oczywistą.
Skoro nie można chodzić, w zasadzie wszystkie czynności trzeba wykonywać na siedząco. Uwierzcie, na siedząco nie każdą czynność da się wykonać. Gdy chcę się napić, wezmę sobie trochę wody czy innego napoju, ale tylko wtedy, gdy są w zasięgu ręki. Jeśli nie, mam problem. Chodząc o kulach, trudno jest nieść coś w ręce. Przecież obie są zajęte! I jak tu zrobić sobie herbatę? Najprostsza czynność staje się niezmiernie skomplikowana.
Podobnie jest z umyciem się, przygotowaniem posiłku, zmywaniem naczyń itp. Ze sprzątania, jeśli nie jest absolutnie konieczne, najlepiej zrezygnować. Długo można tu wyliczać całą masę różnych mniejszych i większych problemów.
Kto dłużej znajduje się w takiej sytuacji, z czasem znajduje sposoby, by z prostymi czynnościami jakoś sobie poradzić, lub z braku innego wyjścia godzi się z nich zrezygnować. Nie wszystko da się zrobić, a to, co da się zrobić, nie jest proste!

Ból naprawdę boli

Każdy chory człowiek w jakimś stopniu musi sobie radzić z bólem. Z jednej strony ból jest czymś pożytecznym. To taka informacja od mojego ciała, że muszę pilnie się czymś zająć. Nagły ból ręki każe mi ją automatycznie cofnąć, bo może natrafiła na coś gorącego czy może ukąsił ją jakiś owad. Ból zęba każe mi szybko go wyleczyć, iść do dentysty, choćbym się bał. Ból oczu każe mi odejść od komputera lub odstawić książkę, którą czytam, bo wzrok już jest nadwyrężony. Ból żołądka może sygnalizować, że trzeba coś zjeść. Tak Bóg zaprojektował ludzki organizm.
Inaczej jednak sytuacja wygląda, gdy ból się przeciąga. Już dawno człowiek uświadomił sobie, na co ból każe zwrócić uwagę. Był u lekarza. Ale ból wciąż trwa i ciężko się od niego uwolnić.
Jakimś rozwiązaniem, mniej lub bardziej wskazanymi i mniej lub bardziej skutecznym, są leki przeciwbólowe. Nie rozwiązują one jednak problemu, a zmniejszają jego skalę. Trzeba żyć z bólem, a ból cały czas przykuwa uwagę, często do tego stopnia, że ciężko myśleć o czymś innym.
Choroba i ból skupiają na sobie uwagę chorego. Dobrze pamiętam refleksję pewnego świątobliwego kapłana, którą podzielił się ze mną po wyjściu ze szpitala: „Kiedy tak się choruje, nie przychodzą do głowy żadne pobożne myśli”. Dobrze go rozumiem…

I dusza choruje

Reklama

„W zdrowym ciele zdrowy duch” mówi stare powiedzenie. A skoro tak, gdy ciało chore, i dusza jest atakowana przez chorobę.
Chory musi stawić czoła wielu wyzwaniom na płaszczyźnie psychicznej (oczywiście jeszcze inaczej ma się sprawa z chorymi psychicznie, ale to zupełnie inna historia).
Już sam ból mocno drąży psychikę, przeszkadzając zdrowo funkcjonować. Niemoc, unieruchomienie, niedołężność, zamknięcie, trudności w wykonywaniu podstawowych czynności są trudne do zniesienia. A w sytuacji, gdy przychodzą nagle, człowiek nagle musi się z nimi zmierzyć. To kosztuje bardzo dużo energii psychicznej.
Nie bez znaczenia są rozpowszechnione w naszej cywilizacji schematy podkreślające wydajność i skuteczność, samodzielność, niezależność. A tu nagle zachorowałem i nie jestem w stanie sprostać swoim obowiązkom, zawalam sprawę. A jakby tego jeszcze było mało, jestem zmuszony zwracać się po pomoc do innych.
To jest psychicznie niełatwe dla wielu wrażliwych osób - z jednej strony nie chciałbym zawracać nikomu głowy własną osobą, z drugiej strony jestem do tego zmuszony nagłą potrzebą. Jak nie będę prosił o pomoc, nie poradzę sobie. A jak będę prosił za często, za bardzo, to jeszcze zniechęcę ludzi do siebie. Trudno pośród takich dylematów balansować. No, chyba że ktoś już po prostu ma tupet i jest bezczelny. Ale nie wiem, czy takiemu chętniej się pomaga…

I to ciężko

Generalnie rzecz biorąc, chory człowiek czuje się psychicznie źle. Używając terminologii Ojców Kościoła, można powiedzieć, że musi się on zmierzyć z wieloma „demonami”, atakującymi jego duszę. Jedynie osoba o wielkiej duchowości może taką walkę, z pomocą łaski Bożej, toczyć zwycięsko. I to nie z łatwością. Zwykła pobożność i „siła ducha” mogą okazać się niewystarczające.
Gdy choroba, ból i niemoc trwają dzień za dniem, atakuje demon smutku. Niełatwo o uśmiech, rzeczywistość rysuje się w mrocznych barwach. Ciało i dusza są wycieńczone przez chorobę. Przychodzą myśli o tym, że „jestem niepotrzebny”, nic nie mogę porządnie zrobić, trzeba wokół mnie chodzić, jestem tylko balastem dla innych. Niekiedy głosy te idą jeszcze dalej: Nikt się mną nie interesuje, jestem dla nich nieważny, nie obchodzę ich. Gdyby mnie lubili, kochali, odwiedziliby mnie lub chociaż zadzwonili, spytali, czy czegoś nie potrzebuję, powiedzieli dobre słowo.
Takie myśli dzieli już tylko krok od depresji, od myśli destrukcyjnych i czarnych jak noc: Jestem nieszczęśliwy, jestem nieważny, jestem nikim. Gdyby mnie nie było, świat nic by nie stracił, tylko byłoby mniej problemów. Jest źle…

Wyrozumiałość

Reklama

Nieraz słyszałem, jak chorzy narzekają i marudzą. Teraz dużo lepiej ich rozumiem. Kiedy zdrowy człowiek narzeka, to co innego, ale choremu się nie dziwię. Tak, narzekanie i marudzenie jest oznaką duchowej słabości. Ale przecież to właśnie chorego człowieka dotyka słabość. Jestem głęboko przekonany, że wobec chorych potrzeba wiele wyrozumiałości i do tej wyrozumiałości będę każdego zdrowego przekonywał. Owszem, jak najprędzej powinno się odwieść chorego od marudzenia, bo jest ono destrukcyjne, ale punktem wyjścia musi być wyrozumiałość.
Prawdą jest, że niektórzy chorzy, zwłaszcza ludzie starsi, nie tylko marudzą, ale bywają wręcz nieznośni. Mało tego, krzywdzą tych, którzy im niosą pomoc, krzyczą, nie okazują nawet cienia wdzięczności i każdą wykonaną czynność muszą skrytykować. Do tego stopnia, że patrząc z boku, można by odnieść wrażenie, że robią wszystko, by ludzi do siebie zrazić.
Takiej postawy nie można pochwalać. Jednocześnie jednak trzeba ją zrozumieć. Jest ona wynikiem niszczenia przez chorobę wnętrza człowieka. To mieszanka cierpienia, niemocy, poczucia, że różne czynności nie mogą być wykonane tak, jak ja bym chciał, jak „powinno być” i do tego zwyczajnej, nasilającej się z wiekiem kostyczności. A jeśli jeszcze ta osoba wcześniej miała tendencję to takich zachowań, to już koszmar.
Wielki szacunek należy się ludziom, którzy potrafią to wytrzymać, i mimo wielu przykrości niosą pomoc takim chorym. Czasem potrzeba wyrozumiałości w stopniu heroicznym.

Wobec chorego

Czego potrzebuje chory, na przykład taki właśnie z nogą w gipsie na kilka tygodni? Miałem dużo czasu, by tego doświadczyć i się nad tym zastanowić.
Po pierwsze, chory jest głęboko wdzięczny każdej osobie, która ofiarowała mu choć chwilę zainteresowania i spytała, czy może w czymś pomóc. A naprawdę potrzebuje konkretnej pomocy w wielu codziennych sprawach. Jest dla niego błogosławieństwem, gdy ktoś przyniesie czy przygotuje posiłek, pójdzie po zakupy, umyje naczynia, zrobi herbatę. Dla zdrowego to drobnostki, które przychodzą z łatwością. W chorobie jest inaczej.
Jeszcze bardziej wdzięczny jest chory, gdy ktoś się nim na tyle zainteresuje, że chce go zrozumieć, chce wysłuchać, spyta, jak się czuje czy boli. Dzięki temu nie czuje się nieważny, niepotrzebny, niekochany. I łatwiej zwyciężyć demona smutku.
A doprawdy cudowną rzecz czyni dla chorego ten, kto zdoła go rozweselić, przywołać uśmiech na usta, zabawić rozmową, w jakiś sposób pomóc zapomnieć o chorobie i wiążących się z nią ciężarach.

Żywy człowiek

Do pewnego stopnia w chorobie można radzić sobie psychicznie samemu, ale Bóg nie stworzył człowieka do życia w samotności i tylko nieliczni mają do takiego życia powołanie.
Na dłuższą metę siedzenie całymi dniami samemu w pokoju jest ciężkim krzyżem. Przychodzą momenty, kiedy już nic się nie chce. Modlić się już nie da. Ciekawa książka już nie ciekawi. Bo ileż można czytać? Ciekawy film już nie ciekawi. Bo ileż można oglądać telewizję? Denerwowało mnie, gdy ktoś mówił: „Teraz sobie odpoczniesz”. Co za brak zrozumienia…
Jakąś namiastkę kontaktu ze światem daje telefon i internet. Zawsze to coś, w końcu niektórzy dobrowolnie do tego się ograniczają, ale przecież to nie to samo, co kontakt z żywym człowiekiem.
„Byłem chory, a odwiedziliście mnie” - brzmi w uszach głos Jezusa z ewangelicznej przypowieści. Ja miałem szczęście i nie brakowało mi w chorobie życzliwych ludzi. Jednak patrząc szerzej, odnoszę wrażenie, że w XXI wieku jednak niewielu ludzi słyszy ten głos Jezusa. Zatarło się w chrześcijańskiej świadomości, że „chorych odwiedzać” to jeden z podstawowych uczynków miłosierdzia i kiedy ktoś w pobliżu choruje, po prostu należy go odwiedzić. Takie czasy. Każdy ma swoje sprawy i o nie się troszczy.
I nie chodzi tu o chorych w innym mieście czy dalekich znajomych. Boje się, że bywają chorzy bliscy, na wyciągnięcie ręki, tuż obok, którzy na próżno czekają, by im poświęcić chwilę cennego czasu.

Kiedy z teologią

Zanim głodnemu opowie się Dobrą Nowinę, trzeba go nakarmić. Podobnie, zanim choremu opowie się o chrześcijańskim przeżywaniu choroby, trzeba zaspokoić jego podstawowe ludzkie potrzeby, o których pisałem powyżej. Dopiero wtedy, gdy ciężar choroby przestanie przysłaniać mu świat, może usłyszeć Ewangelię chorych i przyjąć ją. A kiedy już to się stanie, ta Ewangelia będzie dla niego wielkim umocnieniem.
Wtedy chory może otworzyć się na łaskę zrozumienia, że w swoim cierpieniu ofiarowanym Bogu jednoczy się z cierpiącym Chrystusem, że jego cierpienie i krzyż mają dla życia Kościoła i dla głoszenia Bożego Słowa nie mniejsze znaczenie niż dokonania ludzi zdrowych. Wtedy może usłyszę prośbę Benedykta XVI zawartą w orędziu na 18. Światowy Dzień Chorego, by w Roku Kapłańskim modlić się i ofiarować swe cierpienia za kapłanów, aby byli wierni powołaniu, a ich posługa była owocna dla dobra całego Kościoła.

2010-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Hieronim - „princeps exegetarum”, czyli „książę egzegetów”

Niedziela warszawska 40/2003

„Księciem egzegetów” św. Hieronim został nazwany w jednym z dokumentów kościelnych (encyklika Benedykta XV, „Spiritus Paraclitus”). W tym samym dokumencie określa się św. Hieronima także mianem „męża szczególnie katolickiego”, „niezwykłego znawcy Bożego prawa”, „nauczyciela dobrych obyczajów”, „wielkiego doktora”, „świętego doktora” itp.

Św. Hieronim urodził się ok. roku 345, w miasteczku Strydonie położonym niedaleko dzisiejszej Lubliany, stolicy Słowenii. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym Strydonie, a na specjalistyczne studia z retoryki udał się do Rzymu, gdzie też, już jako dojrzewający młodzieniec, przyjął chrzest św., zrywając tym samym z nieco swobodniejszym stylem dotychczasowego życia. Następnie przez kilka lat był urzędnikiem państwowym w Trewirze, ważnym środowisku politycznym ówczesnego cesarstwa. Wrócił jednak niebawem w swoje rodzinne strony, dokładnie do Akwilei, gdzie wstąpił do tamtejszej wspólnoty kapłańskiej - choć sam jeszcze nie został kapłanem - którą kierował biskup Chromacjusz. Tam też usłyszał pewnego razu, co prawda we śnie tylko, bardzo bolesny dla niego zarzut, że ciągle jeszcze „bardziej niż chrześcijaninem jest cycermianem”, co stanowiło aluzję do nieustannego rozczytywania się w pismach autorów pogańskich, a zwłaszcza w traktatach retorycznych i mowach Cycerona. Wziąwszy sobie do serca ten bolesny wyrzut, udał się do pewnej pustelni na Bliski Wschód, dokładnie w okolice dzisiejszego Aleppo w Syrii. Tam właśnie postanowił zapoznać się dokładniej z Pismem Świętym i w tym celu rozpoczął mozolne, wiele razy porzucane i na nowo podejmowane, uczenie się języka hebrajskiego. Wtedy też, jak się wydaje, mając już lat ponad trzydzieści, przyjął święcenia kapłańskie. Ale już po kilku latach znalazł się w Konstantynopolu, gdzie miał okazję słuchać kazań Grzegorza z Nazjanzu i zapoznawać się dokładniej z pismami Orygenesa, którego wiele homilii przełożył z greki na łacinę. Na lata 380-385 przypada pobyt i bardzo ożywiona działalność Hieronima w Rzymie, gdzie prowadził coś w rodzaju duszpasterstwa środowisk inteligencko-twórczych, nawiązując przy tym bardzo serdeczne stosunki z ówczesnym papieżem Damazym, którego stał się nawet osobistym sekretarzem. To właśnie Damazy nie tylko zachęcał Hieronima do poświęcenia się całkowicie pracy nad Biblią, lecz formalnie nakazał mu poprawić starołacińskie tłumaczenie Biblii (Itala). Właśnie ze względu na tę zażyłość z papieżem ikonografia czasów późniejszych ukazuje tego uczonego męża z kapeluszem kardynalskim na głowie lub w ręku, co jest oczywistym anachronizmem, jako że godność kardynała pojawi się w Kościele dopiero około IX w. Po śmierci papieża Damazego Hieronim, uwikławszy się w różne spory z duchowieństwem rzymskim, był zmuszony opuścić Wieczne Miasto. Niektórzy bibliografowie świętego uważają, że u podstaw tych konfliktów znajdowały się niezrealizowane nadzieje Hieronima, że zostanie następcą papieża Damazego. Rzekomo rozczarowany i rozgoryczony Hieronim postanowił opuścić Rzym raz na zawsze. Udał się do Ziemi Świętej, dokładnie w okolice Betlejem, gdzie pozostał do końca swego, pełnego umartwień życia. Jest zazwyczaj pokazywany na obrazkach z wielkim kamieniem, którym uderza się w piersi - oddając się już wyłącznie pracy nad tłumaczeniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego, choć na ten czas przypada również powstanie wielu jego pism polemicznych, zwalczających błędy Orygenesa i Pelagiusza. Zwolennicy tego ostatniego zagrażali nawet życiu Hieronima, napadając na miejsce jego zamieszkania, skąd jednak udało mu się zbiec we właściwym czasie. Mimo iż w Ziemi Świętej prowadził Hieronim życie na wpół pustelnicze, to jednak jego głos dawał się słyszeć od czasu do czasu aż na zachodnich krańcach Europy. Jeden z ówczesnych Ojców Kościoła powiedział nawet: „Cały zachód czeka na głowę mnicha z Betlejem, jak suche runo na rosę niebieską” (Paweł Orozjusz). Mamy więc do czynienia z życiem niezwykle bogatym, a dla Kościoła szczególnie pożytecznym właśnie przez prace nad Pismem Świętym. Hieronimowe tłumaczenia Biblii, zwane inaczej Wulgatą, zyskało sobie tak powszechne uznanie, że Sobór Trydencki uznał je za urzędowy tekst Pisma Świętego całego Kościoła. I tak było aż do czasu Soboru Watykańskiego II, który zezwolił na posługiwanie się, zwłaszcza w liturgii, narodowo-nowożytnymi przekładami Pisma Świętego. Proces poprawiania Wulgaty, zapoczątkowany jeszcze na polecenie papieża Piusa X, zakończono pod koniec ubiegłego stulecia. Owocem tych żmudnych prac, prowadzonych głównie przez benedyktynów z opactwa św. Hieronima w Rzymie, jest tak zwana Neo-Wulgata. W dokumentach papieskich, tych, które są jeszcze redagowane po łacinie, Pismo Święte cytuje się właśnie według tłumaczenia Neo-Wulgaty. Jako człowiek odznaczał się Hieronim temperamentem żywym, żeby nie powiedzieć cholerycznym. Jego wypowiedzi, nawet w dyskusjach z przyjaciółmi, były gwałtowne i bardzo niewybredne w słownictwie, którym się posługiwał. Istnieje nawet, nie wiadomo czy do końca historyczna, opowieść o tym, że papież Aleksander III, zapoznając się dokładnie z historią życia i działalnością pisarską Hieronima, poczuł się tą gwałtownością jego charakteru aż zgorszony i postanowił usunąć go z katalogu mężów uważanych za świętych. Rzekomo miały Hieronima uratować przekazy dotyczące umartwionego stylu jego życia, a zwłaszcza ów wspomniany już kamień. Podobno Papież wypowiedział wówczas wielce znaczące zdanie: „Ne lapis iste!” (żeby nie ten kamień). Nie należy Hieronim jednak do szczególnie popularnych świętych. W Rzymie są tylko dwa kościoły pod jego wezwaniem. „W Polsce - pisze ks. W. Zaleski, nasz biograf świętych Pańskich - imię Hieronim należy do rzadziej spotykanych. Nie ma też w Polsce kościołów ani kaplic wystawionych ku swojej czci”. To ostatnie zdanie wymaga już jednak korekty. Od roku 2002 w diecezji warszawsko-praskiej istnieje parafia pod wezwaniem św. Hieronima.
CZYTAJ DALEJ

Bp Bryl: św. Michał Archanioł uczy nas, że o dobro trzeba walczyć

2024-09-29 19:22

[ TEMATY ]

archanioł Michał

Bp Damian Bryl

Karol Porwich/Niedziela

Pan Bóg dał nam zdrowy rozsądek, rozum i wolną wolę, żebyśmy sami stanowili o naszym życiu. Chciałbym razem z wami modlić się o odwagę w pójściu za tym co jest dobre, piękne, szlachetne i prawdziwe. Niestety, zły duch w różny sposób chce nas od Pana Boga odciągnąć. Nie pozwólmy na to. Prośmy świętego patrona, żeby poprowadził nas do zwycięstwa - mówił bp Damian Bryl, który przewodniczył Mszy św. ku czci św. Michała Archanioła, patrona parafii oraz miasta i gminy Pogorzela. Biskup kaliski poświęcił odrestaurowany ołtarz główny i ołtarz Świętego Krzyża.

Witając biskupa, kapłanów i wiernych ks. kan. Dariusz Bandosz dziękował parafianom za zaangażowanie w odnowienie świątyni. Przypomniał, że w ciągu 15 lat udało się m.in. postawić pomnik św. Jana Pawła II, grotę św. Michała, zamontować w kościele nowe ławki, wykonać nowe ogrzewanie i oświetlenie, dokonać renowacji zabytkowej posadzki, położyć nowy dach na świątyni, przywrócić pierwotny wygląd wszystkich ołtarzy, a także przeprowadzić renowację parkanu na cmentarzu i zagospodarować otoczenie świątyni.
CZYTAJ DALEJ

Urząd Regulacji Energetyki: Wraca opłata mocowa

2024-09-30 20:49

[ TEMATY ]

energia

opłaty

Urząd Regulacji Energetyki

patpitchaya/Fotolia.com

Gospodarstwa domowe, zużywające rocznie od 1200 kWh do 2800 kWh energii elektrycznej, od 1 stycznia 2025 r. zobaczą ponownie na rachunkach za prąd opłatę mocową w wysokości 11,44 zł netto miesięcznie - poinformował Urząd Regulacji Energetyki.

Urząd Regulacji Energetyki (URE) poinformował w poniedziałek, że od 1 stycznia 2025 r. w rachunkach gospodarstw domowych ponownie pojawi się opłata mocowa, która dla przeciętnego odbiorcy w gospodarstwie domowym wyniesie 11,44 zł netto miesięcznie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję