W związku z trudną sytuacją na granicy Polski, w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie oraz wielu parafiach w kraju i za granicą odprawiona została Nowenna do św. Andrzeja Boboli.
Święty Andrzej szczególnie pokazuje nam w różnych przełomowych wydarzeniach historii Polski, że ma niesamowitą moc wstawiennictwa u Boga. 30 listopada br. to był z pewnością pamiętny dzień. Przenikliwy chłód, mocny wiatr, padający śnieg, wokół ciemność i tylko jedno intensywne światło wychodzące ze wzgórza (zwanego Bobolówką) w Strachocinie, na którym tysiące gorących serc modliło się w intencji Ojczyzny.
Reklama
Ten dzień był wyjątkowy, oto na wezwanie abp. Andrzeja Dzięgi, ks. Dominika Chmielewskiego, ks. prał. Józefa Niżnika, przy błogosławieństwie metropolity przemyskiego abp. Adama Szala, do sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie przyjechało kilkudziesięciu kapłanów i tysiące wiernych z całej Polski. Wśród nich byli reprezentanci rodzin, parafii, Wojowników Maryi, Męskiego Różańca (m.in. z Przemyśla, Przeworska, Rzeszowa) i wielu innych grup modlitewnych i formacyjnych, których nie sposób wymienić. Poprzez łącza elektroniczne ze Strachociną łączyli się Polacy z różnych stron świata. Każdy wiedział, po co przyjechał i wiernie trwał na modlitwie. Wzruszający widok kobiet klęczących przez całą Mszę św. u podnóża blisko dwumetrowej figury św. Andrzeja przywiezionej przez Wojowników Maryi z Przemyśla, której poświecenia dokonał abp. Andrzej Dziega, nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że potrzeba nam dzisiaj wielkiej modlitwy za Ojczyznę. Wielki szturm do Nieba rozpoczęto Koronką do Bożego Miłosierdzia, następnie zgromadzeni odprawili Drogę Krzyżową, i kolejno miała miejsce konferencja, Nowenna do św. Andrzeja Boboli, Msza św. Punktem kończącym wydarzenie było złożenie wieńców m.in. przez władze samorządowe i Wojowników Maryi pod Pomnikiem 100. rocznicy Odzyskania Niepodległości. Ktoś z zewnątrz zapyta, po co ci wszyscy ludzie przyjechali? Ten lud Boży przybył, ponieważ los Ojczyzny i jej ratunek upatruje w Bogu, swoim Zbawcy, przez Jego potężnych orędowników.
W słowie skierowanym do wiernych abp Dzięga m.in. powiedział: – Dzisiaj widoczne jest rozdarcie w narodzie. Elita polityczna patrzy na siebie, nie potrafią przełamać pewno progu. Od 2005 r. jakby jakiś mur niewidzialny wyrósł. Kto jest w stanie połączyć te polskie serca. Żeby stanęli razem i o Polsce rozmawiali, kto jeśli nie św. Andrzej Bobola. Patrzymy dzisiaj na Kościół. Są niepokoje wewnętrzne, są napięcia. W temacie synodu jedni chcą iść do przodu, drudzy przeciwnie. W tej dyskusji staje Andrzej Bobola i każe szukać jedności serc, jak Chrystus – mówił arcybiskup.
Reklama
Owo wielkie duchowe spotkanie pokoleń było jakimś symbolem potężnej symbiozy między tymi, którzy odeszli (i orędują już za nami w niebie), tymi którzy są w jesieni swego życia i pokoleniem młodych Polaków, których zjednoczył jeden cel – Ojczyzna, w której Boże prawo winno być na pierwszym miejscu. Ojczyzna zagrożona jest dziś atakiem wrogów wewnętrznych i zewnętrznych, trawiona bratnimi podziałami, inspirowanymi pokusą władzy i prywatnego dobra ponad społeczne. Wreszcie Ojczyzna, która jest hybrydowo atakowana nieludzkimi, antyhumanitarnymi hasłami i działaniami, związanymi z mordowaniem niewinnych, nienarodzonych istot, forsowaniem przez unijne lobby dewiacji obyczajowych, także w sferze edukacji najmłodszych, otwartej już demoralizacji oraz sekularyzacji, przymusu pośredniego ze względu na inne zdanie i przekonania, niż odgórnie poprawne.
Orędownik w niebie
Święty Andrzej Bobola (ur. 1591 r., zm. 1657 r.) był jezuitą, gorliwym kapłanem. Przyszło mu żyć w czasach napięcia między prawosławnymi a katolikami. W konsekwencji Unii brzeskiej (1596 r.), część duchownych prawosławnych oraz wyznawców prawosławia uznała papieża za głowę Kościoła i przyjęła dogmaty katolickie, co stało się źródłem ówczesnych, bolesnych konfliktów i prześladowań. Św. Andrzej odważnie niósł Ewangelię na bezdroża, tam gdzie była ona niemal nieznana, gdzie ludzie potrafili uczynić tylko znak krzyża. Docierał do miejsc najbardziej zapomnianych i niedostępnych na Polesiu. Wyrywał dusze dla nieba, za co został znienawidzony i w konsekwencji okrutnie zamordowany.
Reklama
Świętemu Andrzejowi nieobce jest doświadczenie epidemii. W latach 1625-29 Wilno było miejscem wielu dramatów ludzkich za sprawą szalejących epidemii. Zmarło wielu mieszkańców miasta. Rzesze ludzi w panice opuściło miasto, nierzadko pozostawiając bliskich. Zainfekowani, bez pomocy, często leżeli na ulicach lub pozostawieni zamknięci w domach, umierali w samotności. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Wtedy do akcji wkroczył odważny jezuita św. Andrzej wraz z towarzyszami, nie zważając na ryzyko zarażenia się niósł pomoc chorym, sprawując nad nimi opiekę, karmił ich, udzielał sakramentów, opatrywał i niósł nadzieję. Spowiadał wiernych, zaś zmarłych godnie chował. Wielu duchownych oddało swe życie w czasie tych straszliwych epidemii służąc potrzebującym. Kilkadziesiąt lat po swojej męczeńskiej śmierci, na początku XVIII wieku, św. Andrzej kolejny raz ratuje, cudownie interweniując, tym razem chroni Pińsk i jego okolice od szalejącej wówczas zarazy.
Bóg w swym niezbadanym i niezgłębionym miłosierdziu daje nam na ten czas swoje światło, którym jest św. Andrzej Bobola, męczennik, potężny patron Polski, który w wielu objawieniach prosi i przypomina o swoim istnieniu, mówi, aby go czcić i wzywać. W 1819 r. św. Andrzej objawia się o. Alojzemu Korzeniowskiemu, dominikaninowi, który od dziecka miał głębokie nabożeństwo do św. Andrzeja. Święty przepowiada wskrzeszenie Polski, która wówczas była pod zaborami. W 1918 r. Polska, po 123 latach niewoli odzyskała upragnioną niepodległość.
Jest to jeden z nielicznych świętych, o którym do dziś pamiętają katolicy, grekokatolicy i prawosławni, a który jest nazywany także patronem zjednoczenia chrześcijan. Pierwszy kanonizowany Polak po ponad 170 latach nieobecności świętych polskich na ołtarzach (kanonizacja w 1938 r.). Oczami duszy warto zobaczyć, jakie bestialskie męki musiał znieść nasz wielki Polak męczennik i orędownik w niebie. Kozacy próbowali nawracać św. Andrzeja na wiarę prawosławną. Nie udało się, więc zdarli z niego sutannę i nahajkami katowali go, także po twarzy, wybijając mu zęby. Następnie przywiązanego do konia, na powrozie ciągnęli 4 km do Janowa, bijąc go przy tym niemiłosiernie, zostawiając także rany cięte od szabli. Nawet wtedy nie wyparł się wiary katolickiej. On się nie ugiął, tym doprowadzał do demonicznej pasji oprawców, którzy wbijali mu drzazgi pod paznokcie. Żywcem obdzierano go ze skóry, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy. Przy czym szydzili ze świętego. Święty Andrzej modlił się, wzywając imienia Jezusa, Maryi i świętych. Na końcu po kilkugodzinnej męce, pocięto go szablami, kończąc jego życie.
Kiedy w 1938 r. relikwie św. Andrzeja wracały do odrodzonej, niepodległej Polski, w miastach witały go niezliczone tłumy, w tym najwyższe władze państwowe i duchowne. Dziś, w XXI wieku tysiące ludzi przybyło do Strachociny z nadzieją na ratunek dla Ojczyzny. Choć mamy inne czasy, jednak rodzaje zagrożeń są wciąż te same, co w czasach, gdy żył św. Andrzej – podział, nienawiść, rozszerzający się duchowy analfabetyzm, odstępstwo od wiary, bałwochwalstwo, lęk przed epidemią i podział z tym związany. On sam domagał się wprost, aby do niego się zwracać o pomoc, obiecując potężne wstawiennictwo, bo po to został przecież posłany. Dzisiaj bardzo potrzeba nam interwencji tego świętego patrona, a przede wszystkim duchowej jedności naszego narodu. Te Boże iskry, którymi my winniśmy być, zapalone m.in. tego wieczoru w Strachocinie, mają się rozchodzić na całą Polskę i świat.
Postać św. Andrzeja Boboli nierozerwalnie wiąże się z obchodzonym w Polsce 11 listopada Dniem Niepodległości. Dzień ten został bowiem przepowiedziany przez niego 100 lat wcześniej i całe proroctwo dokładnie się spełniło
Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli, nazywanego Apostołem Jedności, opisał papież Pius XII w 300. rocznicę jego śmierci w encyklice „Invicti athletae Christi” („Niezwyciężony bohater Chrystusowy”), opublikowanej 16 maja 1957 r. O ogromie męczeństwa, któremu św. Andrzej Bobola został poddany, niech świadczy fakt, że przełożeni Zakonu Jezuitów w Pińsku po odzyskaniu jego ciała zdecydowali nie wystawiać go na widok publiczny. Obawiali się, że okrucieństwo, z jakim zamordowano św. Andrzeja, może wzbudzić wśród wiernych chęć odwetu, a wśród współbraci – lęk o własne życie.
Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry,
Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”.
Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii.
Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie.
Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom.
Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej.
W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.;
wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń.
Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy.
Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac.
Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”).
Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości.
Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie?
Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy.
Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia.
Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
„Pieśń słoneczna” św. Franciszka z Asyżu w teologii i sztuce
2025-11-15 22:21
Jms /mfs
Jms
- Rok jubileuszowy 2025 jest więc dla wszystkich chrześcijan związanych z duchowością franciszkańską okazją do celebracji 800. rocznicy powstania tego pięknego i głębokiego utworu” – uważa o. dr Zbigniew Wójcik OFMConv
W sobotę 15 listopada 2025 r. w Klasztorze św. Franciszka w Krakowie odbyło się sympozjum poświęcone „Pieśni słonecznej” św. Franciszka z Asyżu w teologii i sztuce (ujęcie interdyscyplinarne). Zostało ono zorganizowane przez Franciszkańskie Towarzystwo Naukowe.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.