BARBARA KUBICKA: – Jakie były początki Pana pracy w świetlicy?
Reklama
TOMASZ SKULSKI: – To była jesień 2009 r. Wtedy przewodniczącą Parafialnego Zespołu Caritas była dziś już nieżyjąca Anna Polczak. Zajmowała się m.in. dystrybucją artykułów spożywczych wśród najuboższych mieszkańców. Pani Ania miała starego golfa i raz na jakiś czas widziałem, jak pakowała do niego pudła z żywnością dla tych, którzy z powodu choroby nie byli sami w stanie po nią przyjść. Któregoś razu zaproponowałem, że jej pomogę te pudełka porozwozić, potem zrobiłem to kolejny raz, a później to już zostałem na stałe. O świetlicy wtedy nie myślałem: pracowało w niej prężnie 5 osób i wydawało się, że taka sytuacja będzie niezmienna. Jakiś czas po śmierci Ani w 2010 r. i po tym, jak wybrano mnie nowym przewodniczącym PZC, tak wyszło, że a to ktoś odszedł na emeryturę, a to kogoś Pan Bóg powołał do siebie i w konsekwencji istnienie świetlicy stanęło pod dużym znakiem zapytania. Wtedy wspólnie z ks.proboszczem Adamem Markiem oraz dyrektorem Caritas Sandomierskiej ks. Bogusławem Pituchą znaleźliśmy rozwiązanie i pojawiły się nowe wychowawczynie. Taka była potrzeba, żeby wejść głębiej w obowiązki związane ze świetlicą, np. musiałem opanować księgowość, żeby dokumentacja była prowadzona tak jak trzeba, całą logistykę związaną z zaopatrzeniem świetlicy w niezbędne wyposażenie, planowanie drobnych napraw i remontów. Obowiązków stopniowo przybywało i tak – nim się obejrzałem – już byłem w nią całkowicie zaangażowany. Cały czas, równolegle ze świetlicą, działamy charytatywnie wśród najuboższych mieszkańców parafii, odwiedzamy chorych. Pracy nam nie brakuje. Teraz już od lat funkcjonujemy w zespole, który wzajemnie się uzupełnia: Barbara Wieczorek wkłada swoje serce w przyrządzanie dzieciakom smakołyków, a Agnieszka Prokop i Iwona Grębowiec – w organizowanie dzieciom czasu i pomoc w nauce.
– Pracuje Pan zawodowo, jest Pan jednym z Rycerzy Kolumba, pełni Pan odpowiedzialne funkcje w parafii, ma Pan swoje życie osobiste, a na dodatek jest Pan wolontariuszem w świetlicy, który zajmuje się całą logistyką. Jak Pan łączy te wszystkie obowiązki?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Na szczęście jakoś to się udaje (śmiech). Dobrze, że część rzeczy związanych z zakupami można załatwić przez Internet czy telefonicznie. Praca w świetlicy to głównie popołudnia. Co trzeba w niej zrobić, to się robi. Na przykład teraz mamy już na uwadze kolonie letnie. Wiemy już, że otrzymaliśmy z Urzędu Miasta dotację m.in. na ten cel, więc trzeba będzie zorganizować spotkanie, trzeba będzie zebrać dodatkowe pieniądze od rodziców, wysłać dzieci na kolonie, a potem ze wszystkiego się rozliczyć. Trzeba powiedzieć, że od samego początku możemy liczyć na pomoc Miasta i gdyby nie ona oraz życzliwość kolejnych włodarzy, to nie byłaby możliwa działalność naszej świetlicy. Bez tego dzisiaj, pani Barbaro, byłoby trudno. Można mieć gorące serce, mnóstwo pomysłów, a jak się zwyczajnie nie ma pieniędzy, to niewiele można zdziałać. A potrzeby są duże: należy dzieciom zapewnić posiłek, często ciepły, trzeba opłacić media, dostarczyć towar i zorganizować warunki ich pracy na świetlicy, a więc trzeba ją zaopatrzyć w artykuły biurowe, papiernicze, dydaktyczne, sportowe i rozrywkowe, np. gry planszowe. Słowem, trzeba dzieciom urozmaicić czas, który tu spędzają. I to jest dobre dla nich, że nie czują monotonii.
– Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Wracając do kolonii: dokąd jedziecie, jakie są plany na lato?
– Zwykle korzystamy z ośrodków Caritas Diecezji Sandomierskiej i to są kolonie w Mszanie Dolnej, ale w tym roku będzie to Lubomierz. Jeszcze dokładny termin nie jest ustalony, ale wiemy, że będą to dwa tygodnie sierpnia. W sumie wyjedzie 40 dzieci, nie tylko z naszej parafii. Zawsze na spotkaniu z rodzicami podkreślamy, że kolonie są organizowane przez parafię i na pierwszym miejscu jest codzienna Msza św., modlitwa przed i po posiłku. Jest to zatem wypoczynek dzieci, ale taki w duchu katolickim. Mówimy to im otwarcie. Do tej pory nikt nie zrezygnował, nie protestował z tego powodu.
– Rodzice nie są jednak całkowicie zwolnieni z opłaty za wyjazd dziecka?
Reklama
– Oj, nie! Obawiam się, że sami nie poradzilibyśmy sobie z pokryciem wszystkich kosztów bez pomocy rodziców, dlatego prosimy ich o dodatkowe wsparcie, choćby symboliczne. Z każdym z nich spotykamy się indywidualnie, bo każda sytuacja jest inna. Na swoje dziecko dopłacają tyle, ile mogą. Rozumiemy to i jesteśmy dyskretni. Takie kolonie są często jedyną okazją wyjechania z miasta w wakacje dla tych dzieci. To nie jest tak, że one dwa tygodnie spędzą w jednym miejscu: z Lubomierza pojadą do Zakopanego, Krakowa, Rabki czy Wadowic, będą miały aktywność ruchową, spacery po górach... Ten czas jest wypełniony po brzegi różnymi atrakcjami, bo można tym dzieciom pokazać coś, czego możliwe, że nie miałyby szansy inaczej zobaczyć. My tu się wszyscy staramy, żeby nasza świetlica otworzyła, a przynajmniej uchyliła takie okienko i pokazała im, że poza często szarym, codziennym światem może być trochę inaczej, trochę weselej, trochę radośniej. Że posiłek, nawet skromny, ale zjedzony razem, smakuje inaczej, a wyjście choćby do parku czy do kina jest jedną z tych rzeczy, które sprawiają, że te dzieci mają poczucie, że nie są same, że są ludzie, na których mogą liczyć. Bo kiedy one wejdą w dorosłe życie, to owo poczucie będzie dla nich ogromnie ważne.
– Zaryzykuję twierdzenie, że tęskni Pan za wolnym czasem, co zrozumiałe. Ale czy kiedy długo się Pan nie widzi z dziećmi ze świetlicy, to czy tęskni Pan również za nimi?
– Tęsknię. Tęsknię, dlatego że to są bardzo różne dzieci. Każde z nich jest niepowtarzalne. One mają wrodzone talenty; nie wiem, czy sobie zdają z tego sprawę, czy ktoś im to powiedział. Te dzieciaki mają w sobie tyle cudownej energii, że kiedy np. opowiadają, co przeżyły, co je spotkało, to jest to zarazem potwierdzenie, zwłaszcza w piętrzących się codziennych trudnościach, że ta praca ma sens, że tak naprawdę wszystko, co się robi, to robi się dla nich. I tutaj nie jestem wcale oryginalny. Jak ostatnio rozmawiałem z Basią, która też jest wolontariuszką, usłyszałem od niej: „Wiesz, już mogłam 2-3 lata temu pójść na emeryturę, a ja tu codziennie przychodzę – właśnie dla tych dzieci”.