Reklama

Wiara

Uwiedź mnie, Panie…

Piyrsy pocątek miełości jest taki, ze się chłopcu u dziewcęcia cosi niewielkiego zwidzi. A dziywce nawet nie wiy, ze to mo – powiedział Władek Trebunia-Tutka u ks. Józefa Tischnera w „Historii filozofii po góralsku”

Niedziela Ogólnopolska 50/2016, str. 16-17

[ TEMATY ]

wiara

cardoferrando/fotolia.com

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Tischnerowskim arcydziele czytamy, że „może być na ten przykład chód – jak u sarny. Niesie się dziywce upłazym, a chłopcu się widzi, ze to bogini stąpo. A casym może to być oko, corne abo siwe – takie, ze w nim chłopiec jakiś inksy świat widzi. A może to być tyz i głos, taki perlisty, jakby fto korolami z grani suł. A casym chłopiec sóm nie wiy, cy to ta głowa, cy to ta noga, cy to te ocy, cy to te ząbki, cy sytko naroz”. I wybucha zakochanie – jego w niej, a czasem i odwzajemnione – jej w nim. Chcą wciąż ze sobą przebywać, rozmawiają o milionach spraw albo milkną nagle, bo cisza u zakochanych mieści wiele słów i wiele wyznań. Cisza u zakochanych mówi więcej niż długa przemowa.

Kocham Cię, odpowiedz

Weźmy filozoficzną myśl Władka Trebuni-Tutki i postawmy naprzeciw siebie Jezusa i człowieka. Pierwszy początek miłości jest tu taki, że się Bogu w człowieku wszystko spodobało. A człowiek, czasem przez całe życie, nawet nie wie, że to ma... I błąka się bez świadomości, ochrzczony katolik, że Bóg jest w nim zakochany do szaleństwa. Widzi Bóg w człowieku chód, jak u sarny, oczy wilgotne od wzruszeń i słyszy głos, który sam, w akcie stworzenia, wszczepił w jego gardło, aby mógł szeptać, śpiewać i krzyczeć, gdy nie daje już rady – ale człowiek, ochrzczony katolik, tego głosu nawet raz nie użyje, żeby zawołać do Boga.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

W Bogu wybuchło ukochanie nas już w samej myśli, w której zapragnął nas stworzyć. Z czułością mówi o tym do Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię” (Jr 1,5). Stworzył nas i zamieszkaliśmy w raju. Wprowadził swoją oblubienicę – człowieka, w przestrzeń czystego dobra i piękna, w przestrzeń swojej świętej Obecności. Uwiódł nas swoją dobrocią i miłosnym zachwytem nami, wystroił w klejnoty rajskiej rosy. A jednak daliśmy się zwieść Złemu...

Czy Bóg może liczyć na wzajemność w miłości, którą nas ukochał i którą wciąż chce wyznawać?

Uwiodłeś mnie, Panie

Miłość często wyraża się w uwodzeniu, ciągłym oczarowywaniu drugiego. My, ludzie, uwodzimy listem miłosnym, szeptanym wyznaniem w czasie kolacji przy świecach, pocałunkiem na powitanie, SMS-em z serduszkiem, powłóczystym spojrzeniem, zapachem perfum, pierścionkiem, szarlotką, śniadaniem na trawie. Czasem uwodzimy podświadomie: on chce się podobać jej, ona jemu. Zakochani znajdują tysiące sposobów, aby wciąż być atrakcyjnym, chcianym, ale też by zachwycać się atrakcyjnością drugiego i wyrażać chcenie go. A jak uwodzi nas Bóg?

Ks. prof. Mariusz Rosik, wybitny wrocławski biblista, mówi, że kiedy biblista słyszy o „uwodzeniu”, natychmiast przychodzą mu na myśl narzekania Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20,7). Bóg uwiódł proroka z Anatot przez słowo. Słowo, które niczym ogień trawiło jego ciało. Uwodzicielska moc chrześcijaństwa tkwi w Słowie Wcielonym. To właśnie osobista, głęboka, wręcz intymna więź z Jezusem stanowi o sile przyciągania chrześcijaństwa. – Często przyłapuję się na tym – mówi ks. Rosik – że nie myślę o chrześcijaństwie jako o religii, lecz jako o relacji, o więzi przyjaźni, o zauroczeniu Tym, którego największym marzeniem jest moje szczęście.

Reklama

Ta relacja, intymna więź, jest więzią miłości. Najpełniej wyraziła się wtedy, gdy Jezus po morderczej drodze krzyżowej zawisł na krzyżu. Z przebitego boku wypłynęły krew i woda – symbole naszego chrztu i Eucharystii. To był moment, gdy z boku nowego Adama narodziła się nowa Ewa, czyli Kościół. I to jest też moment nazwany przez teologów zaślubinami Chrystusa i Kościoła. Dlaczego mówimy o krzyżu, gdy mówimy o uwodzeniu i miłości? Dlatego, że zaślubiny to decyzja zakochanych, którzy chcą być ze sobą na zawsze, bo już nie potrafią inaczej. Bóg naprawdę nie potrafi być bez nas. Dlatego przyjął krzyż. Uwodzicielska moc chrześcijaństwa pochodzi z krzyża. Czy jest jakiś inny bóg, który dał się za ciebie poharatać gwoździami, wyśmiać i wyszydzić przez motłoch?

Opowiadał kiedyś ks. Stanisław Orzechowski, znany duszpasterz studentów, że często, jako katechecie, młodzież stawiała mu pytanie: „Czy to było potrzebne? Czy takie cierpienie Jezusa było potrzebne?”. Nie umiem odpowiedzieć – mówił „Orzech”. – Nie wiem, czy był potrzebny Krzyż, nie wiem, czy było potrzebne tak straszne biczowanie, ale wiem, że aby nastąpiło Zbawienie, Odkupienie, odnowienie człowieka, musiała być Miłość. Musiała być Miłość... I właśnie w Krzyżu wyraziła się ta Miłość. Jezus hańbiące drzewo zamienił w znak miłości. „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”... W tym momencie miłość Chrystusa zadała cios Złemu. Nie doczekał się tego, czego się spodziewał, że Chrystus odpłaci nienawiścią. Nie, On odpłacił miłością. I to jest Jego zwycięstwo, i tę miłość Chrystus kładzie między sobą, między śmiercią, a nami – tłumaczył ks. Orzechowski.

To są Jego podarunki dla oblubienicy – Wcielenie, śmierć na krzyżu, Zmartwychwstanie, odkupienie i życie wieczne dla nas. Bo On naprawdę chce z nami spędzić wieczność.

Kocham Cię, rozkwitaj

Reklama

Najbardziej pożądanymi słowami, które chce usłyszeć każdy normalny człowiek, są słowa: „kocham cię” – mówi ks. Orzechowski. – Wielu ludzi nie wiem, co by dało, żeby te słowa usłyszeć. Czasem są takie intencje mszalne: żeby mnie pokochał, i ja się w takich intencjach chętnie modlę – dodaje. – Kocham cię. Co to znaczy? To znaczy: nigdy cię nie skrzywdzę! Możesz się mnie nie bać! Mąż, mówiąc „kocham”, mówi: nigdy od ciebie nie odejdę, chyba że sama odejdziesz... Choćby mi się nogi wykrzywiły, choćbym wyłysiał, co się może zdarzyć, ale nie opuszczę cię! I zawsze ci będę służył. Tobie, a nie sobie! I to jest człowiek zdolny do miłości. A co to znaczy: zdolny do miłości? Wyobraźmy sobie taką sytuację: jest Kalasanty i jest Prakseda. Kalasanty mówi Praksedzie, że ją kocha, ale Prakseda, która to słyszy, ma swoje doświadczenia i obciążenia. Pochodzi z rodziny, w której nie ma ojca, mama zastępuje go w tej roli i sama, mocno zraniona, warunkuje miłość do córki: zjesz grzecznie zupkę, to cię mama będzie kochała, a jak przyniesiesz szóstkę z matematyki, to cię mama będzie bardzo kochała. I wbiła Praksedzie do głowy, że miłość zawsze musi być czymś opłacona, że nie jest za darmo. Co się teraz dzieje? – pyta ks. Orzechowski. – Dziewczyna zaczyna się zastanawiać: co muszę mu dać w zamian, czego on ode mnie chce, skoro kocha? Zaczyna się ambaras, który może doprowadzić do tragedii. Ci młodzi mówią różnymi językami! Niepokojące jest to, że wzrasta liczba ludzi, dla których „kocham cię” oznacza kontrakt na własność: mam cię. A „kocham” to znaczy: zrobię wszystko, abyś rozkwitał. Róża rośnie, żeby zakwitnąć. Człowiek jest po to, żeby się rozwijać, kwitnąć, i ta, która kocha, ma zrobić wszystko, żeby jej ukochany kwitł. Ten, który kocha, ma zrobić wszystko, by jego ukochana zakwitła – tłumaczy ks. Orzechowski.

To samo, tylko w sposób doskonały, sprawia wyznanie Boga. Jego „kocham cię”, jeśli tylko damy radę je usłyszeć, sprawia, że porzucamy dawne życie, złe przyzwyczajenia, grzeszne praktyki. Jego „kocham” dokonuje rewolucji. Chcemy tylko z Nim, tak jak On, bez rozstań, choćby chwilowych. Chcemy grzać się w Jego świetle i słuchać Jego głosu. To jest przecież zakochanie! Dlatego są ludzie, którzy nie wyobrażają sobie Mszy św. bez Komunii św., dnia bez adoracji Najświętszego Sakramentu, poranka bez znaku krzyża na przywitanie, a gdy przechodzą obok kościoła, jak bł. Pier Giorgio Frassati uchylają czapki, żeby Go pozdrowić, i machają dyskretnie w stronę kościoła, gdzie On mieszka w zimnym tabernakulum. Zakochani chcą ze sobą ciągle przebywać, dlatego Bóg chce z nami być przez cały czas i nigdy – jak mówi papież Franciszek – „nie znudzi Mu się przebaczanie nam”. Najbardziej pożądanymi słowami, które chce usłyszeć od nas Bóg, są słowa: „kocham Cię”...

Kocham Cię, przebaczam

Reklama

W lipcu bieżącego roku, w czasie Mszy św. sprawowanej w Krakowie, bp Grzegorz Ryś mówił o św. Marii Magdalenie. Wielu cytowało jego homilię, przesyłano sobie pliki z jej nagraniem. Dlaczego? Bo udało mu się wytłumaczyć, z jakiego powodu Maria Magdalena pokochała Jezusa. Nie mówił: dobrze, że nawróciła się z grzesznego życia, za które, być może, poszłaby prostą drogą do piekła. Relacja Marii Magdaleny z Jezusem to historia miłości, historia kobiety, która pokochała, dlatego że została pokochana – tłumaczył Ksiądz Biskup. Ewangelia mówi, że Maria Magdalena prowadziła w mieście grzeszne życie. Ewangeliści mówią też, że Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. To znaczy, że był taki moment w jej życiu, iż zło przenikało ją w pełni. Po spotkaniu z Jezusem wszystko się zmieniło.

Po zmartwychwstaniu Jezusa Maria Magdalena przez wiele lat wiodła życie pustelnicy. – Wytłumaczenie dla tych trzydziestu lat na pustelni jest tylko jedno – mówił bp Ryś: – jak doznasz takiej miłości, to żadna inna cię nie zadowoli. Ona doświadczyła takiej miłości od Jezusa, że potrzebowała już tylko czasu, żeby być z Nim razem, sam na sam. Przez trzydzieści lat nie znudzi ci się to, co będzie do ciebie mówił Jezus, choćby się powtarzał. Bo słuchasz Tego, który cię kocha, i mówisz do Tego, którego kochasz. A właściwie pewnie jest tak, że im dłużej jesteście razem, to tym bardziej milczycie, nie musicie już nic mówić.

Kocham Cię, uśmiechnij się

Podzielił się kiedyś słynny „Orzech” radosną anegdotą, prawdziwą, po prowadzonych rekolekcjach u sióstr niepokalanek. Otóż na jedne z rekolekcji przyjechały również absolwentki sióstr. Spotkały się w refektarzu. Trwają serdeczne rozmowy, miła atmosfera, aż nagle jedna z absolwentek, już mężatka, w sile wieku, zaczęła się troszeczkę skarżyć i mówi:

– Mój ślubny już się zestarzał, już ledwie, ledwie...

A wtedy przełożona sióstr, która z nią rozmawiała, odrzekła:

– A mój się nie starzeje!

I tamta nagle oczy zrobiła... a potem się uśmiechnęła. Świetny dowcip siostry przełożonej: „Mój się nie starzeje!”. A, no właśnie, zgadnij, koteczku, o Którym ona mówiła, ta uwiedziona siostra przełożona?

2016-12-07 11:09

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dzielmy się chlebem, budujmy wspólnoty

Niedziela Ogólnopolska 30/2015, str. 32-33

[ TEMATY ]

wiara

homilia

Bożena Sztajner/Niedziela

Czytania z dzisiejszej niedzieli przypominają mi pewien osobisty „cud eucharystyczny”. Mój pierwszy pobyt we Włoszech. Kolacja. Czekamy na dania, które mają wyjechać z kuchni. Ale na stole jest świeży chleb i białe wino prosto z chłopskiej piwniczki. Zaczynam łamać chleb, jeść go i popijać winem. Jakie to było dobre! Zrozumiałem wtedy, że rzeczywiście chleb i wino są w klimacie śródziemnomorskim podstawowymi owocami pracy rąk ludzkich. Jeśli dodamy jeszcze oliwę i sól, to doprawdy nic więcej nie potrzeba. Nic dziwnego, że chleb, wino, oliwa i sól pojawiają się często na kartach Biblii, że Bóg związał swoją sakramentalną obecność z chlebem i winem. Bóg jest dobry jak chleb. Daje się ludziom, by się nasycili, wzmocnili. Nigdy się nie nudzi. Każdego dnia powinniśmy odmawiać modlitwę „Ojcze nasz”: „(...) Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj (...)”. I każdego dnia powinniśmy Bogu dziękować. Powinniśmy też pamiętać o tych, którym chleba brakuje. Jedna z interpretacji dzisiejszej Ewangelii o rozmnożeniu chleba mówi, że cud, którego Jezus dokonał, polegał w gruncie rzeczy na otwarciu serc ludzi. Otóż większość ze słuchaczy Mistrza z Nazaretu miała jakieś jedzenie schowane w zanadrzu. Zachęceni postawą i słowami Chrystusa zaczęli wyciągać to, co mieli, i dzielić się z innymi. Tak oto obudzona w ludziach solidarność sprawiła, że wszyscy się najedli i zebrali jeszcze 12 koszów ułomków. To tylko możliwa interpretacja, ale nawet jeśli tak nie było, to z całą pewnością cud rozmnożenia jest z jednej strony zapowiedzią Eucharystii, a z drugiej – wezwaniem do solidarności w gospodarzeniu dobrami materialnymi. Zauważmy, że cud, czyli Boża interwencja, i ludzkie działanie nie wykluczają siebie nawzajem. Wręcz przeciwnie, łaska bazuje na naturze. Jezus prowokuje uczniów do myślenia, skąd wziąć jedzenie. Wówczas Andrzej zauważa, że „jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby”. Tu zaczyna się cudowne działanie Jezusa, który łączy to, co ludzkie, z tym, co Boskie. Czyni to przede wszystkim we wspólnocie Kościoła, o której w II czytaniu pisze Paweł Apostoł: Jedno Ciało, jeden Duch, jeden Pan, jeden Ojciec, „bo też zostaliście wezwani w jednej nadziei”. W czasie letnim Kościół proponuje różnego rodzaju rekolekcje zamknięte, pielgrzymki, warsztaty... Tego rodzaju wydarzenia budują naszą relację z Bogiem, ale też pozwalają doświadczyć Kościoła, który jest wielką wspólnotą złożoną z małych wspólnot, poczynając od wspólnot rodzinnych. Dzielmy się więc chlebem, budujmy wspólnoty.
CZYTAJ DALEJ

Modlitwa św. Jana Pawła II o pokój

Boże ojców naszych, wielki i miłosierny! Panie życia i pokoju, Ojcze wszystkich ludzi. Twoją wolą jest pokój, a nie udręczenie. Potęp wojny i obal pychę gwałtowników. Wysłałeś Syna swego Jezusa Chrystusa, aby głosił pokój bliskim i dalekim i zjednoczył w jedną rodzinę ludzi wszystkich ras i pokoleń.
CZYTAJ DALEJ

Kontynuacja Fatimy, czyli mało znane objawienia w Tui

2025-10-13 19:17

[ TEMATY ]

Fatima

Łucja Dos Santos

siostra Łucja

objawienia w Tui

Adobe Stock

Tui to hiszpańskie miasto leżące blisko granicy z Portugalią, w regionie Galicja, nad rzeką Miño, naprzeciwko portugalskiego miasta Valença. To tam 13 czerwca 1929 r. s. Łucja dos Santos, jedna z wizjonerek fatimski, miała niezwykłe objawienie, o którym mało się mówi. Z okazji 108. rocznicy objawienia Maryi 13 października 1917 r. oraz zakończonego Jubileuszu Duchowości Maryjnej przypominamy to zdecydowanie mniej znane wydarzenie z 1929 r.

W roku 1929 s. Łucja przebywała w klasztorze właśnie w Tui. Co tydzień, za zgodą przełożonej, modliła się od 23:00 do północy w nocy z czwartku na piątek. 13 czerwca tamtego roku kaplicę, gdzie przebywała, nagle wypełniła niezwykła jasność. Zakonnica dostrzegła rozświetlony krzyż wznoszący się od ołtarza do sufitu. W górnej partii krzyża zauważyła mężczyznę widocznego do talii z gołębicą na piersiach. Nieco niżej do krzyża przybity był inny mężczyzna.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję