KATARZYNA JASKÓLSKA: – Wciąż słyszymy, że teren naszej diecezji opanowała wręcz plaga rozwodów. Nie mówiąc już o ludziach, którzy się co prawda nie rozwiedli, ale i tak żyją, jakby ich małżeństwo przestało istnieć.
IWONA NOWAK: – Na pewno mają bardzo pod górkę.
– Przyszedł kryzys, jeden, drugi, ludzie się poddali. Ale czy kryzys zawsze musi się pojawić? Nie da się tego jakoś uniknąć?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– To jest wpisane w życie, że ludzie popełniają błędy. Nawet jeśli podejmują decyzję o małżeństwie, czyli o stworzeniu wspólnoty, to i tak długo jeszcze myślą „ja”. Ja potrzebuję, ja wymagam. Kiedy takie dwa „ja” się spotkają, zgrzyt po prostu musi nastąpić. Trzeba się tego uczyć, że jedno dla drugiego może z czegoś zrezygnować w imię miłości.
– Skoro więc kryzys jest czymś normalnym w małżeństwie, to w takim razie normalne powinno być, że ludzie sobie z tym jakoś poradzą?
Reklama
– Wielu ludziom niestety się wydaje, że kryzys jest przekreśleniem wszystkiego. Żyjemy w czasach, kiedy duża liczba osób najpierw ze sobą mieszka, a dopiero później – czasem nawet po latach, kiedy są już dzieci – pojawia się myśl o małżeństwie. Ludzie nie rozumieją, że małżeństwo niczego nie finalizuje, że to dalsza droga. I kiedy po ślubie pojawią się zgrzyty czy większe kryzysy, wydaje im się, że to koniec. Tak się dzieje w wielu przypadkach.
– W takim razie gdzie szukać pomocy – ale takiej pomocy, która nauczy samodzielnie pokonywać przynajmniej część zgrzytów?
– Niektórzy mówią, że mają taką siłę, taką mądrość w sobie i że sami potrafili sobie poradzić. Ja osobiście nie mogę tak powiedzieć, bo moje doświadczenie jest takie, że gdyby nie Pan Bóg i ludzie, którzy stanęli na mojej drodze, to nie wiem, co byłoby z moim małżeństwem i z moją rodziną.
– Pan Bóg i ludzie...
– Bóg stawia nam konkretnych ludzi na drodze. Bardzo Mu za nich dziękuję. A szczególnie mam na myśli Siostry Uczennice Krzyża. To zgromadzenie, które nie ma swojego domu na naszym terenie, ale są w naszej diecezji ludzie, którzy z ich pomocy korzystają od lat.
– Jak się Pani z nim zetknęła?
Reklama
– Stanęły na mojej drodze dokładnie w dziesiątą rocznicę ślubu. To był zupełny przypadek. Po pierwszym roku mojej pracy w szkole zbliżały się wakacje i ktoś mi powiedział, że można pojechać do tych sióstr na wakacyjne rekolekcje. Byliśmy wtedy z mężem jeszcze na dorobku, więc propozycja takich tanich wakacji była bardzo atrakcyjna, szczególnie dla ludzi bez samochodu i z małymi dziećmi. Do tego jeszcze namawiali nas znajomi. Pamiętam, że Krzysiu przyszedł do nas na herbatkę i przekonał mojego męża, bo mnie nie trzeba było namawiać, zachwyciłam się tym pomysłem od początku. Ale mężczyzna z mężczyzną sobie pogadali i pojechaliśmy do Pobierowa na pierwsze z wielu rekolekcji do Uczennic Krzyża. Siostry mieszkały tam wtedy jeszcze w takim zabytkowym domostwie, ale ze względu na decyzję konserwatora zabytków później musiały się stamtąd przenieść.
– Co jest takiego ujmującego w tych siostrach?
– Byliśmy nimi zauroczeni, zwłaszcza ich duchowością. Zaczęliśmy szaleć z Panem Bogiem. Charyzmat Uczennic Krzyża opiera się przede wszystkim na tym, że mają służyć małżeństwom i rodzinom. W tej chwili mają już bardzo mocno rozbudowane kierunki działania. Ich praca apostolska skierowana jest do dzieci, młodzieży, studentów, całych rodzin i osób samotnych. Po jakimś czasie powstała też wspólnota Uczniów Krzyża, czyli ludzi świeckich, którzy po odpowiednim czasie formacji przyrzekają publicznie, że będą tę duchowość również w swoim życiu małżeńskim pielęgnować.
– Jak wyglądają rekolekcje z siostrami?
Reklama
– To czas „do tańca i do różańca”. Siostry bawią się z nami, tańczą, śpiewają, opowiadają żarty, przebierają się, uczą choreografii… Robią to przepięknie, każda z nich ma jakieś talenty. Nawet słyszałam o siostrze, która nie umiała śpiewać ani grać na gitarze, a gdy wstąpiła do wspólnoty, to ułożyła tekst, nauczyła się grać i napisała znaną do dziś pieśń „Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody”.
Dzień rekolekcyjny zaczyna się o godz. 8 modlitwami porannymi. Mogą to być zwykłe modlitwy, może być Liturgia Godzin. Po śniadaniu jest czas na konferencję, a po niej wyciszenie. Około południa mamy Mszę św. Po obiedzie jest czas dla rodziny – można wtedy we własnym zakresie zwiedzać okolicę. A jest gdzie jeździć, bo rekolekcje są organizowane w górach, nad morzem i w takich miejscach, gdzie znajdują się jakieś atrakcje.
Po godz. 16 jest kolejna konferencja i chwila wyciszenia lub adoracji. Po kolacji może być kolejna konferencja albo jakieś spotkanie integracyjne.
– A co z dziećmi?
– Ponieważ są to rekolekcje nastawione na rodziny, opieka nad dziećmi jest zorganizowana. I to zorganizowana na bardzo wysokim poziomie. Siostry mają świadomość, że jeśli rodzic musi się na jakiś czas odseparować od małego dziecka, to jeśli opieka nie będzie solidna, rodzic będzie cały czas się zamartwiał i nie skupi się na programie rekolekcji. Siostry robią zajęcia dla dzieci w różnych grupach wiekowych, tak żeby nikt się nie nudził. Przy okazji siostry też ewangelizują dzieci. A przy zupełnych maluchach gwarantowana jest indywidualna opieka. Jedna siostra jest opiekunką takiego dziecka do końca rekolekcji, rodzice mówią, jakie są potrzeby, i spokojnie mogą uczestniczyć w swoich zajęciach.
Kiedy przyjechaliśmy pierwszy raz, nasz najmłodszy synek miał 8 miesięcy. Siostra postulantka wzięła go i zajęła się nim. A ja z mężem mogłam spokojnie posiedzieć, posłuchać.
– To duże udogodnienie.
Reklama
– Te rekolekcje są podobne do Dialogów Małżeńskich albo do zasiadania w Domowym Kościele. Chodzi po prostu o to, żeby małżonkowie mieli w ciągu dnia czas wyłącznie dla siebie, w odosobnieniu. Żeby mogli się pomodlić albo po prostu pójść gdzieś na łąkę, na spacer i porozmawiać. Zwłaszcza ci, którzy mają gromadkę małych dzieci, potrzebują takiego wytchnienia.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że wyjazd z małymi dziećmi jest kłopotliwy. Ale Uczennice Krzyża tak to mają przemyślane, że ludzi chętnie do nich jeżdżą. Przyjeżdżają przecież nawet matki z dzieckiem przy piersi, więc zupełnie malutkim.
– Wielu ludzi nie chce wchodzić do wspólnoty, zwłaszcza kiedy już mają dzieci, bo boją się, że będą musieli się angażować i nie zostanie im czasu na nic.
Reklama
– A rozwój duchowy w rodzinie jest bardzo ważny. Niekoniecznie wszystko musimy robić perfekcyjnie. Dobrze jest trochę odpuścić w jednej sferze, a w zamian postawić trochę więcej na duchowość. Trzeba zaufać Panu Bogu. Choćby takie rekolekcje – to naprawdę ważny czas dla całej rodziny, dla integracji, dla wzrostu duchowego. Wzrost duchowy jest w małżeństwie naprawdę ważny.
W ogóle ważne jest pielęgnowanie relacji małżeńskiej. Nie można skupiać się wyłącznie na dzieciach. One nie mogą stać się najważniejsze. I dzieci muszą o tym wiedzieć. Bo nie może być tak, że dzieci są na pierwszym planie, a mąż czuje się odsunięty albo żona czuje się niedowartościowana. Jeśli rodzice są nieszczęśliwi, to dzieci to widzą, wyczuwają i same też nie są szczęśliwe. Kiedy rodzice się przytulają, mówią do siebie czułymi słowami, szanują się, to dzieci uczą się tego od nich.
Bardzo trudno jest dbać o duchowość bez wspólnoty. Jeśli się jakąś znajdzie, to warto przy niej trwać. A wspólnoty są przecież różne, więc niekoniecznie trzeba się zatrzymać na tej pierwszej, jeśli nie do końca nam pasuje. Ja polecam Uczennice Krzyża, bo je dobrze znam i odnajduję się w tej duchowości. Oczywiście pamiętajmy, że samo wejście do wspólnoty nie rozwiąże naszych problemów. Po latach to odkryłam. Chodzi o ciągłe nawracanie się. Ciągłe pytanie Pana Boga, gdzie jest moje miejsce. A wspólnota bardzo w tym pomaga. Bo w codzienności bardzo często o tym zapominamy i drugi człowiek, stojący trochę z boku, może nas naprostować. Poza tym również w samym małżeństwie się zmieniamy, dzieci dorastają, odchodzą z domu – codziennie na nowo stajemy wobec różnych sytuacji i nie będzie jednego gotowego rozwiązania. We wspólnotach małżeńskich mamy możliwość skorzystania z doświadczeń innych par, uczyć się od siebie nawzajem.
– Przeciętnemu człowiekowi wydaje się, że wejście do wspólnoty kościelnej oznacza tylko długie modlitwy. A przecież wspólnota pomaga nam się rozwijać na różnych poziomach.
– To wielki błąd. Każdy członek wspólnoty daje innym świadectwo swego życia. Teraz jest tendencja do takiego izolowania się od innych, bo tyle jest zagrożeń. Ale w konsekwencji zostaje się samemu. I to jest bardzo niebezpieczne, bo łatwo zbłądzić. Człowiek jest jednak istotą społeczną i potrzebuje innych. Dlatego warto szukać wspólnoty.
Uczennice Krzyża szukają wciąż nowych pomysłów, również na formację w ciągu roku. Ciekawą propozycją są np. rekolekcje dla ojców i córek albo matek i synów, albo dla ojców i synów oraz matek i córek.
Szczerze powiem, że byłoby wspaniale, gdyby w którymś momencie siostry zamieszkały również w naszej diecezji, bo owoce ich posługi są naprawdę piękne. Aktualnie z Uczennicami Krzyża mają kontakt głównie rodziny z Zielonej Góry. Spotykamy się dwa razy w miesiącu, żeby rozważać Pismo Święte. Raz na dwa miesiące przyjeżdża siostra i wtedy mamy dzień skupienia, najczęściej w Ochli albo w Drzonkowie. Samych małżonków jest około 20 osób, a jak doliczyć do tego dzieci, to nasza wspólnota jest całkiem spora. Jesteśmy otwarci na nowe małżeństwa.
Dodam jeszcze, jeśli ktoś zainteresował się Uczennicami Krzyża i chciałby jakoś wspomóc ich pracę, że jest Fundacja Dom na Skale z siedzibą w Czmońcu, na którą można na przykład przekazać 1% swojego podatku. O samych siostrach można poczytać na stronie www.uczennicekrzyza.pl.