Michał Wilk: Od modelu św. Augustyna przechodzimy do papieża Leona, a dokładnie do jego nauczania o jedności i różnorodności Kościoła.
Dominik Dubiel SJ: Kościół odbija naturę Trójcy Świętej – podobnie jak w Bogu mamy zróżnicowanie osób, tak i Kościół jest różnorodny na wielu płaszczyznach: mamy w Kościele różne nurty teologiczne, odmienne interpretacje, różne podejścia do kwestii społecznych, politycznych, ekonomicznych, estetycznych, liturgicznych. Ale tak jak trzy Osoby Boskie są jednym Bogiem, tak i Kościół jest jeden.
W idei jedności nie chodzi chyba o to, aby wszyscy mieli identyczne poglądy?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie, broń Boże! To, co nas łączy, to miłość chrześcijańska, która jest ponad różnice zdań czy światopoglądy.
Motto swego pontyfikatu Leon XIV zaczerpnął z kazania św. Augustyna do Psalmu 127: In illo uno unum, czyli „W Tym Jednym [Chrystusie] jesteśmy jedno”. Prawie w każdej homilii papież przypomina o jedności Kościoła. Na czym polega ta jedność?
Reklama
Odpowiedź znajdziemy w przemówieniu Leona do przedstawicieli Kościołów i wspólnot kościelnych oraz innych religii: „Jesteście wezwani do pielęgnowania i dalszego promowania wśród swoich członków wizji Kościoła jako komunii wierzących, ożywianej przez Ducha Świętego, który umożliwia nam wejście w doskonałą komunię i harmonię Najświętszej Trójcy. To właśnie w Trójcy Świętej wszystko znajduje swoją jedność”.
Zwróć uwagę, że papież przypomina w ten sposób tę samą intuicję, którą mieli ojcowie Kościoła, którzy przy użyciu sposobów pierwszych wieków zdefiniowali wyznanie wiary Kościoła. Credo ma strukturę trynitarną – najpierw mówimy: „wierzę w Boga Ojca…”, „wierzę w Syna Jego Jednorodzonego…” i „wierzę w Ducha Świętego”. A potem pojawia się czwarty element: „wierzę w Kościół”. Jasne, ta wersja credo, którą odmawiamy podczas niedzielnych Mszy Świętych – tzw. credo nicejsko-konstantynopolskie – to późniejsza wersja, ale już w 325 r. w Nicei pierwsza wersja wyznania wiary miała podobny schemat. To pokazuje, że Kościół niejako wypływa z Trójcy Świętej.
I przypomina o tym Leon XIV w roku 2025 – dokładnie 2000 lat po soborze nicejskim.
Dokładnie…
Leon wyraźnie zadeklarował, że chce konsekwentnie kontynuować program synodalności zapoczątkowany przez papieża Franciszka. Czym właściwie jest synodalność? Co dokładnie zapoczątkował papież Franciszek? Jak wygląda to w praktyce? Co zostało już dokonane, a co pozostaje jeszcze do zrealizowania? O co chodzi z tą synodalnością?
Kościół ze swej natury łączy dwa istotne elementy – hierarchiczny i synodalny. Oba te wymiary były obecne już od samych początków jego istnienia.
Reklama
Greckie słowo synhodos oznacza dosłownie „wspólną drogę”. Jako wspólnota wierzących podążamy razem jedną drogą, którą jest Chrystus. I razem podejmujemy decyzje, dzielimy tę sama odpowiedzialność za dobro całej wspólnoty, służymy sobie nawzajem.
Równolegle od początku istniał również element hierarchiczny, którego celem było wierne przekazywanie Ewangelii. Troska o wierność nauczania nie wynikała jedynie z ludzkiej potrzeby porządkowania rzeczywistości czy kontrolowania wspólnoty. Chodziło o to, by wiernie zachować żywe i autentyczne doświadczenie, które było udziałem apostołów oraz tych, którzy spotkali Jezusa osobiście. Już we wczesnym okresie zaczęły pojawiać się różne – niekiedy zupełnie rozbieżne – interpretacje nauczania Jezusa. Choćby św. Jan w swoich pismach wspomina o próbach zniekształcania Dobrej Nowiny. I tu rola hierarchii w Kościele: chodzi o odpowiedzialność za to, aby wiara w Trójjedynego Boga mogła być przekazywana w sposób autentyczny i wierny.
Reklama
Usunięcie lub zepchnięcie na margines elementu synodalnego grozi tym, że chrześcijaństwo zacznie przypominać strukturę korporacyjną. W takim układzie liczyć się będzie przede wszystkim prestiż, władza i interesy poszczególnych osób. Paradoksalnie – dziś to w korporacjach funkcjonują formalne procedury odwoławcze, tymczasem w Kościele przez długi czas brakowało skutecznych mechanizmów reagowania na nadużycia. Choć obecnie zaczynają się pojawiać, wciąż brakuje „organicznych” struktur, które mogłyby efektywnie działać w sytuacjach, gdy ktoś – niezależnie od tego, czy jest biskupem, czy prezbiterem – niewłaściwie sprawuje swój urząd.
Z drugiej strony całkowite odrzucenie elementu hierarchicznego niesie ze sobą inne niebezpieczeństwo – ryzyko utraty integralności Dobrej Nowiny. W takiej sytuacji każdy może głosić to, co w danym momencie uzna za słuszne, bez odniesienia do wspólnej tradycji i autorytetu nauczania Kościoła.
Dlatego oba te elementy – hierarchiczny i synodalny – są absolutnie kluczowe. Papież Franciszek trafnie zauważył, że o ile element hierarchiczny w Kościele ma się całkiem dobrze, o tyle synodalność została poważnie zaniedbana. W rezultacie wielu wiernych nie czuje się dziś rzeczywistą częścią Kościoła. Gdy mówimy „Kościół”, automatycznie myślimy: „hierarchia”. Tymczasem Franciszek jasno daje do zrozumienia, że to błąd. Aby Kościół mógł być naprawdę sobą, konieczne jest odzyskanie wymiaru synodalnego – tak, aby każdy mógł czuć się w nim równoprawnym członkiem wspólnoty.
Skąd zatem bierze się lęk przed synodalnością w niektórych środowiskach?
Reklama
Z tego, że zbyt mocne przesunięcie akcentu w stronę synodalności mogłoby doprowadzić do osłabienia elementu hierarchicznego. Są ludzie, którzy chcieliby, by rzeczywistość była jasno zdefiniowana raz na zawsze. Świat tak na szczęście nie działa. Pojawia się strach przed chaosem doktrynalnym, przed wizją Kościoła jako swego rodzaju demokracji, w której co kilka lat odbywa się głosowanie nad tym, czym aktualnie jest chrześcijaństwo. Tego rodzaju obawy byłyby uzasadnione, gdyby synodalność miała prowadzić do rozmycia tożsamości Kościoła. Jednak obserwując działania papieża Franciszka, a obecnie także Leona, można być spokojnym. Nie widzę takiego ryzyka.
Ile w kwestii synodalności już się zmieniło?
Zmiany zachodzą małymi krokami, ale są to kroki znaczące. Przykładem może być ostatni synod, podczas którego prawo głosu przyznano również kobietom. I nie chodzi tu jedynie o udział w roli obserwatorek czy ekspertek, lecz o realny głos – głos delegatek. Dobrym przykładem jest moja koleżanka studiująca w Stanach Zjednoczonych, która została delegatką z ramienia tamtejszego Kościoła. Jej głos miał dokładnie taką samą wagę jak głos każdego kardynała.
Po drugie obserwujemy coraz większe otwieranie się Kościoła na osoby świeckie w tych obszarach, w których święcenia nie są konieczne, a kluczową rolę odgrywają kompetencje. Dobrym przykładem są watykańskie dykasterie, których zwierzchnictwo powierzane jest obecnie również kobietom. Jeszcze do niedawna było to nie do pomyślenia, dziś natomiast staje się rzeczywistością.
Wydaje się, że za tym kierunkiem zmian stoi szerokie doświadczenie praktyczne papieży Franciszka i Leona XIV. W wielu regionach świata Kościół już od dawna funkcjonuje w taki właśnie sposób. Weźmy chociażby Amazonię: w wielu małych wioskach to kobieta pełni de facto rolę proboszcza – jest katechetką, głosi kazania, przygotowuje do sakramentów, udziela chrztu, prowadzi nabożeństwa słowa i koordynuje życie wspólnoty. Ksiądz, jeśli w ogóle dotrze, pojawia się raz na dwa miesiące.
Artykuł zawiera fragment książki „Leon XIV. Papież na ratunek Kościołowi”, wyd. eSPe.
