Gdyby historia potoczyła się inaczej?... Jadąc trasą S3, w okolicach Międzyrzecza widzielibyśmy zabudowania średniowiecznej starówki. Nad miastem górowałaby wielka archikatedra wzniesiona na Wojciechowie, centralnej części śródmieścia. W przepięknej gotyckiej archikatedrze można byłoby zobaczyć przepiękne relikwiarze z ciałami świętych męczenników: Benedykta z Benewentu i Jana z Wenecji z ich towarzyszami oraz Brunona z Kwerfurtu z 18 braćmi. Tak mogło być...
Na szczęście w swej nieograniczonej mądrości Bóg rządzi wszechświatem. To On jest Panem historii i to On wie, czego potrzeba jego Kościołowi. To w nieogarnionych planach Bożych męczeńska śmierć Pierwszych Męczenników Polski Benedykta, Jana, Izaaka, Mateusza i Krystyna stała się posiewem wiary dla naszych ojców. Po ludzku inne były plany. Chrobry widział to inaczej. Klasztor międzyrzecki miał się stać centrum misji, z której misyjny arcybiskup nawracałby pogańskie ludy żyjące na zachodzie i północy.
Do kraju Bolesława Chrobrego zaraz na początku drugiego tysiąclecia przybywają dwaj benedyktyni eremici Benedykt i Jan. Wraz z nimi wyruszyć miał także Bruno z Kwerfurtu. Był Bruno wcześniej kanonikiem w Magdeburgu oraz kapelanem cesarskim. Później odkrył w sobie powołanie zakonne i wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru na Awentynie w Rzymie. Jednak ok. 1000 r. zdecydował się pójść w ślady św. Romualda, benedyktyna, który propagował wówczas ruch pustelniczy. To św. Romuald, odpowiadając na prośbę Chrobrego, zdecydował się wysłać do Polski swoich uczniów Brunona, Benedykta i Jana. Misja jednak już na samym początku została tak zorganizowana, że Bruno miał udać się do Rzymu z prośbą o licencję na głoszenie Ewangelii pośród ludów pogańskich, zaś Benedykt i Jan mieli wyruszyć, by na miejscu przygotować wszystko. Chrobry osadził ich, jak jesteśmy przekonani, w okolicach grodu Międzyrzecz. Wzniósł dla nich cele oraz drewniany kościół, a całość otoczył ciernistym płotem. Dał także miejscowych jako pomoc eremitom.
W tym samym czasie Brunon otrzymał od papieża Sylwestra II potrzebne pozwolenie na głoszenie Ewangelii. Sylwester także przekazał Brunonowi paliusz arcybiskupi. Został więc naznaczony na biskupa mającego prowadzić misje. Fakt otrzymania przez Brunona paliusza może wskazywać, że miał on prowadzić działalność misyjną podporządkowaną bezpośrednio Stolicy Apostolskiej i posiadał prawo wyświęcania innych biskupów dla terenów misyjnych. Symbolem tej rozległej władzy, którą otrzymał Brunon, był paliusz. Warto w tym miejscu zrobić małą dygresję. Nie był Brunon biskupem misyjnym w prawnym rozumieniu tego słowa. Taka instytucja została powołana dopiero na Soborze Trydenckim. Jednak w praktyce pełnił obowiązki „episcopus gentium”, czyli biskupa posłanego na misję do ludów zupełnie nieochrzczonych.
Niepokój w Międzyrzeczu
Reklama
Przedłużająca się podróż Brunona do Rzymu bardzo niepokoiła eremitów w Międzyrzeczu. Widać musiała także bardzo martwić i samego Bolesława Chrobrego. Kiedy Benedykt podjął decyzję o wyruszeniu wraz z jeszcze jednym bratem na poszukiwanie Brunona, Chrobry obdarował ich znaczną ilością srebra w celu sfinansowania podróży. Wyruszyli zimą z roku 1002 na 1003. Gdy dotarli do Pragi, zostali tu zatrzymani przez Chrobrego. Wybuchła wojna przeszkodziła w dalszej podróży. Postanowiono, że Benedykt, który był przełożonym eremitów w Międzyrzeczu, powróci do Polski. Jego towarzysz miał się udać dalej do Niemiec celem szukania Brunona. Kim był ten towarzysz Benedykta? Jak odkrył wybitny polski historyk Tadeusz Wojciechowski, był nim Barnaba, Włoch z pochodzenia. Barnaba nie mógł przybyć do eremu wraz z Benedyktem i Janem, ale dołączył do nich w nieodległej porze. Należał do eremu międzyrzeckiego. On miał później informować papieża Jana XVIII o ich męczeńskiej śmierci. Byłby zatem mnich Barnaba postulatorem w sprawie o kanonizację Męczenników. Barnaba był także pierwszym opatem klasztoru w Międzyrzeczu, który po otrzymaniu stosownych zezwoleń założono przy dotychczasowym eremie.
Wracając do Brunona
Brunon, otrzymawszy potrzebne zezwolenie i paliusz metropolity, udał się w 1002 r. do Niemiec. Tu jednak został zatrzymany na dłużej. Na udzielenie święceń biskupich z rąk arcybiskupa magdeburskiego musiał czekać aż do 1004 r. Jego podróż do Polski stała pod dużym znakiem zapytania. Już sam fakt, że otrzymał od papieża paliusz i misję głoszenia i budowania Kościoła na terenach Słowian Zaodrzańskich, musiał być bardzo nie na rękę królowi Niemiec Henrykowi II i arcybiskupom magdeburskim. Ziemie między Łabą a Odrą stawały się powoli obszarem ich zainteresowania. W planach niemieckiego króla i biskupów Połabie miało być ewangelizowane przez misjonarzy niemieckich. Naznaczenie Brunona na arcybiskupa misjonarza tych ziem niweczyło te plany. Erem międzyrzecki miał się stać bazą wszelkich działań apostolskich pośród Słowian połabskich. Gdyby udało się Brunonowi zaszczepić pośród nich wiarę i utworzyć pośród nich normalną organizację kościelną, być może Brunon i jego następcy zostaliby metropolitami tego obszaru. A sam Międzyrzecz w przyszłości stolicą arcybiskupią ziem, na których dziś leżą wschodnie Niemcy. To musiało niepokoić ówczesnych niemieckich decydentów. Musieli więc podejmować jakieś kroki mające opóźnić przybycie Brunona do Polski lub odwieść go od takiej myśli.
Niezwykły misjonarz
Reklama
W końcu jednak Brunon otrzymał święcenia biskupie z rąk arcybiskupa magdeburskiego Taginona. Zaś w pierwszej połowie 1004 r. udał się na Węgry. Dlaczego nie na dwór Chrobrego? Być może powodem wyprawy na Węgry była wiadomość o śmierci towarzyszy w eremie międzyrzeckim. Na pewno na przeszkodzie stała wojna, którą Henryk prowadził z Chrobrym.
Po misji pośród Węgrów, gdy już ustała wojna z Henrykiem, Brunon mógł w końcu przybyć do Polski. Są przypuszczenia, ale tylko przypuszczenia, że włączył się tu w życie lokalnego Kościoła. Wzmianka o istnieniu w czasach Chrobrego w Polsce dwóch metropolitów odnosi się zapewne do niego. Pisze o tym Gall Anonim. W ostatnich latach siedzibę drugiego metropolity w czasach Chrobrego lokuje się w Kałdusie, wsi w okolicach dzisiejszego Chełmna w województwie kujawsko-pomorskim. Na początku XI wieku rozpoczęto tu wznoszenie wczesnoromańskiej kamiennej bazyliki trójnawowej. Wielkością nie różniła się od ówczesnych katedr w Gnieźnie czy w Poznaniu. Brunon, będąc w kraju Chrobrego, przebywał także w eremie międzyrzeckim i zapewne tutaj pisał swój „Żywot Pięciu Braci”. Wysłał również do Szwecji misję chrystianizacyjną, której przewodził biskup i zakonnik Rodbert.
Pośród Pieczyngów
Reklama
Nowa wojna z Henrykiem II w 1007 r. zmusiła Brunona do wyjazdu z Polski. Wiemy jedynie, że znów udał się na Węgry i tu dalej głosił Ewangelię. Ewangelizował na ziemiach księcia Ajtony poróżnionego ze świętym królem węgierskim Stefanem. Takie posunięcie nie było chyba zbyt szczęśliwe. Sprawa przybrała tak nieoczekiwany obrót, że w którymś momencie Brunonowi groziła nawet śmierć. Misję na Węgrzech skończył pod koniec 1007 r. i wrócił na dwór Chrobrego. Tu zrodziła się myśl kolejnej akcji ewangelizacyjnej. Tym razem pośród plemienia Pieczyngów, „najokrutniejszego ludu ze wszystkich pogan żyjących na ziemi”. Dla tej misji przekonał także w styczniu 1008 r. księcia kijowskiego Włodzimierza I. Brunon nawrócił tam kilkadziesiąt osób i wyświęcił im biskupa, który miał dalej prowadzić misję.
Znaleźć Chrystusa w śmierci
Sam Brunon już jesienią 1008 był znów w Polsce. Stąd wyruszył w swoją ostatnią misję. Głosił Ewangelię wśród Prusów i na pograniczu Rusi i Litwy. Brunon na tę misję wyruszył z 18 towarzyszami. Już Tadeusz Wojciechowski sugerował, że jakaś ich część mogła pochodzić z klasztoru międzyrzeckiego. Być może w tej grupie był i Barnaba, pierwszy opat w Międzyrzeczu, zobowiązany do misji wśród pogan jeszcze licencją papieską z 1004 r. To tylko domysły, ale skąd miał Brunon nazbierać aż 18 gotowych na misje zakonników, skoro z tego czasu w państwie Chrobrego nie znamy zbyt dużo klasztorów.
Brunon i jego towarzysze ponieśli męczeńską śmierć na terytorium Jaćwieży. 9 marca 1009 r., „gdy on dalej nauczał Ewangelię, schwytali go i za to, że tak kochał Chrystusa, który jest głową Kościoła, odcięli głowy zarówno jemu, jako jagnię łagodnemu, jak jego osiemnastu towarzyszom”. Tak to wydarzenie opisał biskup Thietmar. Reakcja pogańska i najazd księcia czeskiego Brzetysława przerwała kult tego męczennika w naszym kraju.
Św. Brunon z Kwerfurtu. Pasterz niezwykły. Człowiek o takiej energii i duchowej sile miał być arcybiskupem nawracającym Słowian Połabskich. Miał to czynić, mając oparcie modlitewne i kadrowe w międzyrzeckim klasztorze, który wówczas stałby się najważniejszym polskim centrum misyjnym. A w przyszłości, być może, nawet sławną metropolią. Zrządzenia Boże były inne. Niezwykła duchowość eremicka połączona z wielkim pragnieniem misyjnym stała się przed tysiącem lat marką rozpoznawczą dla ludzi przybyłych i zamieszkujących ten teren. Po ludzku przegrali. W planach Bożych przekazali nam coś niezwykłego. Pewien charyzmat eremicko-misyjny, który stał się doświadczeniem naszej ziemi.
12 listopada Kościół katolicki obchodzi 380. rocznicę śmierci męczeńskiej św. Jozafata, arcybiskupa połockiego. Jego życie i męczeństwo stało się dla wielu ludzi różnych krajów, kultur
i pokoleń świadectwem jedności, powszechności i różnorodności Kościoła.
Św. Jozafat urodził się we Włodzimierzu na Wołyniu. Były to czasy, gdy zwierzchnicy Kościoła prawosławnego w Rzeczypospolitej w trosce o dobro dusz i jedność
wyznawców Chrystusa podpisali unię z Kościołem rzymskim, tym samym dając początek Kościołowi unickiemu. Według ich myśli, która była zaakceptowana przez papieży, młody Kościół miał zachowywać
wierność tradycji chrześcijańskiego Wschodu, uznając jednocześnie zwierzchnictwo Ojca Świętego.
W tym czasie Jan (takie imię św. Jozafat otrzymał na chrzcie) był jeszcze małym chłopcem. Kiedy matka po raz pierwszy poprowadziła go do kościoła, w przedsionku świątyni zobaczył on krzyż
z wizerunkiem ukrzyżowanego Zbawiciela. Chłopiec zapytał, kim jest ten człowiek? „To jest Zbawiciel nasz, Jezus Chrystus, który za nasze grzechy poniósł śmierć na krzyżu”
- odpowiedziała matka. Wówczas przyszły Święty odczuł, jakby iskra przeszła przez jego ciało. To zdarzenie wywarło wielki wpływ na jego życie duchowe. Od tej pory ukochał on wszystkie nabożeństwa
i nie opuścił Mszy św. w ciągu trzydziestu lat.
Jan podrósł i rodzice wysłali do Wilna, stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tam miał on pomagać w zakładzie kupieckim. Jednak chętniej oddawał się czytaniu literatury religijnej,
niż prowadzeniu interesów. Uczęszczał również do różnych cerkwi na nabożeństwa i oddawał się modlitwie indywidualnej. Nabożeństwa, a zwłaszcza Liturgia Godzin Kościoła Wschodniego,
stały się dla niego szkołą teologii. Nie mogąc długo znieść podziału wewnętrznego pomiędzy pracą w zakładzie a powołaniem do życia zakonnego, wstąpił do klasztoru Trójcy Przenajświętszej.
Klasztor ten przebywał w tym czasie w stanie opłakanym. Było w nim kilku starszych mnichów, ale żaden z nich nie trzymał się Reguły. Nikt nie mógł podjąć
się jego kierownictwa duchowego i Jozafat musiał poprzez modlitwę i lekturę duchową sam formować swoje wnętrze. Spotkanie i rozmowy z księżmi jezuitami z Akademii
Wileńskiej wywarły wielki wpływ na młodego zakonnika i jego wybór drogi jedności kościelnej.
Często mówi się o św. Jozafacie tylko w związku z jego śmiercią męczeńską, a przecież lata spędzone w klasztorze były przygotowaniem do złożenia
ofiary z życia dla Chrystusa i jedności Jego owczarni. Oddawał się ascezie i modlitwie, a najbardziej ulubionym jego dziełem było czytanie i przepisywanie
ksiąg religijnych. Lektura żywotów świętych stopniowo przygotowywała go do przyjęcia męczeńskiej śmierci. Czytał chętnie dzieła o Kościele i utwierdzał się w przekonaniu,
że musi on zachowywać jedność pod rządami następcy św. Piotra - biskupa Rzymu. Św. Jozafat był głęboko rozmiłowany we własnej tradycji i liturgii. Nie przeszkadzało mu to w przyjęciu
całym sercem unii. Poprzez swoją postawę stał się wielkim świadkiem jedności. Udowadniał przeciwnikom unii, że należąc do Kościoła katolickiego, nie trzeba zrzekać się swojej tożsamości.
Wielkie znaczenie miała dla Jozafata i dla unii przyjaźń z Józefem Rutskim, trzecim zwierzchnikiem zjednanego Kościoła. Był on człowiekiem bardzo wykształconym, studiował w Rzymie,
gdzie dostał od papieża błogosławieństwo na powrót do kraju i pracę na rzecz jedności. Pociągnięty przykładem młodego zakonnika, Rutski sam wstąpił do klasztoru Trójcy Przenajświętszej i wkrótce
został przełożonym. Jozafata mianował swoim następcą. Gdy po śmierci sędziwego metropolity Pocieja, zwierzchnika Kościoła unickiego, jago miejsce zajął Józef Rutski, dwaj przyjaciele poprowadzili reformy,
które dały nowego ducha młodemu Kościołowi.
Jozafat zasłużył się nade wszystko jako reformator życia zakonnego. W duchu nauki Ojców Wschodnich - założycieli życia zakonnego, korzystając również z dorobku Kościoła
Zachodniego, a szczególnie z uchwał Soboru Trydenckiego, odradzał on najpierw upadający wileński klasztor Trójcy Przenajświętszej. Później kilka innych klasztorów dołączyło się do
reformy. Jozafat wszędzie posyłał młodych zakonników, swoich uczniów. Tak powstały klasztory w Supraślu koło Białegostoku, w Byteniu i Żyrowicach koło Słonimia na Białorusi.
W tym ostatnim znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, koronowany w XVIII stuleciu koronami papieskimi. Sanktuarium w Żyrowicach, gdzie obecnie znajduje się klasztor i seminarium
prawosławne, był nazywany „unicką Częstochową”.
Posługę przełożonego klasztoru przyszły męczennik pełnił tylko trzy lata. W 1618 r. Jozafat został powołany na nowy urząd - arcybiskupa w Połocku. Jego diecezja obejmowała
prawie całą Białoruś, ale sytuacja religijna w niej wyglądała przerażająco. Katedra była mocno zniszczona, klasztory prawie puste. W wielu parafiach biskupa nigdy nie widziano. Księża
znajdowali się pod presją szlachty, która traktowała ich jak swoich chłopów. Msza św. sprawowana była bardzo rzadko, kazań nie głoszono. Na dodatek przeciwnicy unii rozpowszechniali pisma, nazywając nowego
Arcybiskupa zdrajcą, który chce się wyrzec własnej tradycji i poprzerabiać kościoły wschodnie na łacińskie.
Święty niechętnie przyjął nowy urząd, w głębi serca pozostając zwykłym zakonnikiem. Jednak gorliwie pełnił posługę biskupią do samej śmierci. Zajął się odrodzeniem Kościoła materialnie
i duchowo. Wyremontował katedrę św. Sofii w Połocku, budował kościoły i klasztory. Codziennie sam sprawował Mszę św., i wprowadził taki zwyczaj we wszystkich
kościołach Połocka. Wizytował parafie, głosił słowo Boże, bronił duchowieństwa i wiernych od ucisku ze strony możnych. Pomagał biednym do takiego stopnia, że sam zaczął cierpieć
niedostatek. Nawet pałac biskupi uczynił schroniskiem dla bezdomnych, sam zajmując najmniejszą izbę. Ale, co było najbardziej istotne, trzymał się we wszystkim tradycji Kościoła Wschodniego,
udowadniając swoim przeciwnikom, że jedność Kościoła jest drogą do jego odrodzenia. Jozafat nie ukrywał swojej przyjaźni z duchowieństwem łacińskim, a szczególnie z profesorami
kolegium jezuickiego.
Jednak przeciwnicy jedności nie zaprzestali swoich starań o zniesienie unii. Nie mogąc prawdą zwalczyć Arcybiskupa, starali się oni odizolować go od ludu. A kiedy i to
nie udało się, posunęli się do podstępu, kłamstwa i buntu. Sprawcą moralnym tego przestępstwa był Meleci Smotrycki, wyświęcony przez przeciwników unii na arcybiskupa Połocka. Co prawda nie
pełnił on tego urzędu, rezydując w Wilnie, bo większość świątyń była w rękach Jozafata i jego zwolenników, jednak poprzez kłamstwo, że jakoby Jozafat ma wprowadzać obrządek
łaciński, udało mu się wzburzyć mieszkańców Witebska, drugiego co do znaczenia miasta w diecezji.
To, co zdarzyło się 12 listopada 1623 r. nie było dla abp. Jozafata zaskoczeniem. Był on świadom wrogości i niebezpieczeństwa. Ale również świadom był i swoich obowiązków
pasterskich, które pełnił do ostatniej chwili. W dniu swojego męczeństwa, po odprawieniu jutrzni, Arcybiskup wrócił do swojego pałacu, ale tam już zebrał się tłum. Buntownicy wyłamali bramę
pałacu i zaczęli bić czeladź Arcybiskupa. Jozafat wyszedł do tłumu, prosząc o litość dla swoich ludzi. Tłum zamarł w oczekiwaniu. Wtedy nieznane osoby uderzyły Świętego,
zadając śmiertelny cios. Potem wszyscy bili martwe już ciało, drwiąc z jego godności pasterskiej.
Szczątki Świętego wrzucili do rzeki, przywiązawszy mu do szyi kamienie. Za kilka dni, gdy przyszło otrzeźwienie po okropnej masakrze, zaczęto go szukać. Odnalezione ciało, pomimo kilkudniowego
przebywania w wodzie, zachowało się nienaruszone. Buntownicze miasto spotkała surowa kara. Lecz większą karą dla mieszkańców była szerząca się świadomość, że zabili oni Świętego.
Krew św. Jozafata stała się nasieniem wiary. Otaczał on swoją opieką modlitewną Kościół unicki, który rozwijał się aż do gwałtownego skasowania go w wieku XIX. Sam Jozafat został ogłoszony
błogosławionym w 20 lat po śmierci, a świętym w 1867 r., kiedy szerzyły się prześladowania unii na Podlasiu.
Męczeński los spotkał nie tylko samego Świętego. Nawet jego ciało po śmierci doznało prześladowań. Taką nienawiść żywili do Apostoła Jedności ci, którzy pragnęli wykorzystać rozłam kościelny dla swoich
celów politycznych.
W czasie wojny Rzeczpospolitej z Rosją 1653 r. relikwie św. Jozafata były przechowywane w różnych miejscach Rusi, Litwy i Polski. Potem w roku 1705
car Piotr I szukał ciała Świętego, aby je spalić. Nie znalazł go i urządził masakrę jego zakonników w katedrze św. Sofii w Połocku. Relikwie trafiły do Białej
Podlaskiej pod opiekę Radziwiłów. Tam szerzył się kult Świętego. Przychodzili do niego liczni pielgrzymi i doznawali wielkich łask. Po skasowaniu unii kult nie zanikł, ale wręcz przeciwnie,
szerzył się wśród prześladowanych unitów podlaskich.
Żaden kapłan, nawet wśród tych, którzy porzucili unię, nie chciał podnieść ręki na relikwie św. Jozafata. Dlatego carski gubernator kazał żandarmom schować trumnę w piwnicach kościelnych
i zasypać ziemią. Tam ciało leżało do roku 1916, zanim znowu je odnaleziono. Z Białej Podlaskiej Święty przewędrował do Wiednia, a stąd do Rzymu i teraz spoczywa
w Bazylice św. Piotra pod ołtarzem św. Bazylego Wielkiego.
W tak zwanej „starej liturgii”, przed Soborem Watykańskim II, kapłan sprawujący Eucharystię wraz z wiernymi, po zakończeniu celebracji odmawiał modlitwę do Matki Bożej i św. Michała Archanioła. Słowa tej ostatniej ułożył papież Leon XIII, a wiązało się to z pewną niezwykłą wizją, w której sam uczestniczył.
Opisana ona została w krótkich słowach przez przegląd Ephemerides Liturgicae z 1955 r. (str. 58-59). O. Domenico Pechenino pisze: „Pewnego poranka (13 października 1884 r.) wielki papież Leon XIII zakończył
Mszę św. i uczestniczył w innej, odprawiając dziękczynienie, jak to zawsze miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zauważono, że energicznie podniósł głowę, a następnie
utkwił swój wzrok w czymś, co się unosiło nad głową kapłana odprawiającego Mszę św.
Leon XIV rozmawiał przez telefon z Giorgią Meloni. Premier podkreśliła nierozerwalną więź łączącą Włochy z Namiestnikiem Chrystusa. Potwierdziła też poparcie rządu dla działań Stolicy Apostolskiej na rzecz zakończenia konfliktów.
Jak czytamy w komunikacie włoskiego rządu, Giorgia Meloni ponownie pogratulowała Leonowi XIV wyboru na Stolicę Piotrową, zarówno w imieniu własnym, jak i rządu.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.