List członków Komisji Sprawiedliwości Izby Reprezentantów USA do unijnego komisarza Michaela McGrata to nie tylko dyplomatyczna notka. To sygnał alarmowy: rząd Tuska znalazł się pod lupą największego mocarstwa świata, a to nie wróży dobrze ani jemu, ani – co ważniejsze – bezpieczeństwu Polski. Dlaczego? Bo jednym z filarów naszej obronności jest sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. A ten nie opiera się tylko na czołgach Abrams i bazie w Redzikowie, ale również na wspólnych wartościach: wolności słowa, praworządności i pluralizmie politycznym.
Gdy amerykańscy kongresmeni – i to nie byle jacy, ale z wpływowej komisji sprawiedliwości – piszą o „uciszaniu opozycji”, „nieludzkim traktowaniu więźniów politycznych” i „cenzurze mediów”, to nie są to opinie wyjęte z partyjnego biuletynu. To diagnoza partnera, który dotąd patrzył na Polskę jak na bastion demokracji w regionie, a dziś coraz częściej widzi w niej państwo dryfujące ku autorytaryzmowi. I mówi: dość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Rząd Tuska ma problem nie dlatego, że wcześniej go nie było, ale dlatego że nikt z zewnątrz go nie chciał zauważyć. Teraz jednak widzą go nie tylko konserwatywni wyborcy w Polsce, ale także ustawodawcy w Waszyngtonie. W ich liście nie ma mowy o drobnych nieporozumieniach. Padają konkretne oskarżenia: o instrumentalizację prokuratury, o presję na sędziów, o represje wobec duchowieństwa i ludzi mediów. Padają też pytania, czy Unia Europejska wciąż działa jako strażnik wartości, czy może jako polityczne ramię liberalnych elit.
I właśnie to zaniepokojenie podwójnymi standardami Brukseli staje się najgroźniejszym aktem oskarżenia. Bo jeśli sojusznicy Polski zaczynają dostrzegać, że Unia przymyka oko na autorytarne ciągoty, byleby tylko pochodziły z „właściwej” strony sceny politycznej, to Polska staje się ofiarą nie tylko Tuska, ale też geopolitycznej hipokryzji. A to niebezpieczne. Nie dla partii – dla państwa.
Amerykański list przypomina, że są wartości, które nie mają narodowości. Gdy ginie wolność słowa w Warszawie, echem odbija się to w Kongresie. Gdy knebluje się opozycję w Sejmie, słychać to na Kapitolu. I nie trzeba być zwolennikiem PiS, by zrozumieć, że państwo, w którym „polubienie tweeta” staje się podstawą odebrania immunitetu poselskiego, nie jest już normalnym krajem demokratycznym.
„Amerykanie zauważyli” to nie tylko tytuł tego felietonu. To wyrok, który wyprzedza rozpoznanie. Bo problem Tuska to nie brak poparcia w europarlamencie, ale fakt, że nie da się oszukać wszystkich – szczególnie tych, którzy traktują demokrację poważnie. A ci właśnie przemówili.
I to dopiero początek.