Jest niedziela. Dochodzi 10.45. Na Rakowiecką wypada zza rogu ulicy św. Andrzeja Boboli kilkoro małych dzieci, które przekrzykując się, wbiegają po krawężnikach i trawnikach, znanymi sobie ścieżkami, na teren sanktuarium jezuitów. Za nimi idą rodzice, witając się ze znajomymi. I nic w tym obrazku nie zdziwiłoby przypadkowego przechodnia, gdyby nie fakt, że nikt wkoło nie mówi po polsku, tylko po... francusku.
Na początku była Eucharystia
Reklama
Historia Katolickiej Wspólnoty Frankofońskiej w Warszawie (Communauté Catholique Francophone de Varsovie) rozpoczęła się pewnej niedzieli 1962 r. Mszą św. odprawioną wśród niewielkiej grupy dyplomatów francuskich przez o. Jana Marię Szymusiaka SJ. Po raz pierwszy przyjechał do Polski w 1956 r. Obywatelstwo francuskie i znajomości w kręgu dyplomatów z Francji sprawiły, że był człowiekiem wprost idealnym, by rozpocząć spotkania niewielkiej wtedy wspólnoty. Kierował nią aż do czasu wyjazdu z kraju w 1971 r.; wyjazdu, po którym miał już nigdy więcej do Polski nie powrócić.
Od czasu pierwszych spotkań i Mszy św. wiele się zmieniło. Dzisiejszy kapelan wspólnoty frankofonów, nie jest już przesłuchiwany przez funkcjonariuszy SB pod zarzutami kolaboracji z wrogiem; żelazna kurtyna opadła, a wraz z jej upadkiem nowi wierni z zagranicy zawitali do dolnego kościoła na Rakowieckiej. I nie są to już – jak pięćdziesiąt lat temu – tylko dyplomaci.
– Dzisiaj wspólnota liczy około 300 osób, to przede wszystkim ludzie młodzi – mówi o. Maciej Tomaszewski SJ, pracownik Collegium Bobolanum, a od kilku lat również opiekun wspólnoty frankofońskiej. – Zdecydowaną większość stanowią rodziny z dziećmi, mowa tu zaś o rodzinach, gdzie czwórka czy piątka dzieci nie jest czymś niezwykłym – dodaje.
Widać to już na pierwszy rzut oka; zarówno przed, jak i w trakcie niedzielnej Mszy Świętej. Dzieci są tu wszechobecne, a wózki z najmłodszymi stoją po obu stronach ławek. Jest i sporo młodzieży. Nie można też pominąć małżeństw polsko-francuskich; ani studentów z Erasmusa, którzy przyjechali do jednej z warszawskich uczelni na semestralną lub roczną wymianę. Również oni znajdą dla siebie miejsce w tej wspólnocie, o której często wiedzą już przed przyjazdem do Polski dzięki stronie internetowej (
Tym, co najlepiej oddaje charakter wspólnoty frankofońskiej przy parafii św. Andrzeja Boboli, jest „cykliczność” i niemal ciągłe zmiany ludzi – jedni wyjeżdżają, a na ich miejsce przyjeżdżają nowi. Dzieje się tak, ponieważ Francuzi, Belgowie, Szwajcarzy czy osoby jeszcze innych narodowości, które można tu spotkać, trafiają zazwyczaj do Warszawy na kilkuletnie kontrakty pracownicze albo są przysyłani na krótki czas jako przedstawiciele swoich firm. Przyjeżdżają zaś najczęściej z całymi rodzinami.
– Wcześniej spędziliśmy w Warszawie pięć lat – mówią Cécile i Marc, małżeństwo zajmujące się ze strony świeckich koordynacją wspólnoty. – Potem wyjechaliśmy, a gdy wróciliśmy po kilku latach okazało się, że nikogo już nie znamy. Wszyscy członkowie wspólnoty się zmienili. Ale szybko można się tu zaaklimatyzować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wreszcie wspólnota
Frankofoni spotykający się u Boboli nie mają przywileju innych mieszkańców Warszawy wyboru grupy idealnie im odpowiadającej pod względem duchowości. Wydawać by się mogło, że trudno znaleźć coś, co połączy wszystkich – młodych, starszych, ojców, matki, dzieci, studentów, a nawet nielicznych Polaków – tym bardziej, że często pochodzą z różnych środowisk i krajów. Ale może właśnie tym, co jednoczy ich najbardziej, jest po prostu chęć dania czegoś z siebie i przeżywania swojej wiary razem z innymi. Nie zawsze w tej samej kulturze czy „ulubionej” duchowości, ale w języku, który rozumieją, bo – jak przyznaje Laurent, który wraz z żoną jest od dwóch i pół roku w Warszawie – bardzo trudno nauczyć się polskiego.
– Nasza wspólnota jest bardzo ciepła – mówi Laurent. – Na Mszy św. w języku polskim, którego większość z nas nie zna w ogóle, czujemy się zupełnie anonimowi, giniemy w tłumie.
– Tutaj natomiast Eucharystia nie jest dla nas tylko spektaklem. Bo o takie wrażenie nietrudno, gdy nie można się aktywnie włączyć w to, co się przeżywa, choćby przez dialog w trakcie Mszy św. – dodaje Cécile. – A dla nas, katolików, jest to kluczowy element życia – stwierdza z naciskiem.
Patrząc na zgromadzoną wokół ołtarza wspólnotę frankofonów widać, że każdy czuje się tu jakoś odpowiedzialny za innych.
– Niesamowite jest, jak wiele robią tutaj świeccy – mówi o. Maciej Tomaszewski. – Włączają się w przygotowanie Mszy św. – czytania, psalm, prowadzenie śpiewu. Ale nie tylko to, angażują się w wiele innych zajęć – dodaje.
Wspomnieć można choćby katechezę, przygotowanie do sakramentów świętych, w których czynną rolę odgrywają świeccy; organizowanie spotkań modlitewnych – w tym spotkań w duchu Taizé, czy tzw. équipes Notre-Dame czyli duszpasterstwa małżeństw albo modlitwy, na których spotykają się matki, coroczne pielgrzymki czy wreszcie (tu oczywiście z czynną i ofiarną pomocą kapelana) Msze św. w tygodniu – we wtorki i piątki.
Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że aktywne podejście do spraw wiary jest swoistą charakterystyką tej i tak już niecodziennej wspólnoty. Jest to jednocześnie podejście pełne radości i wielkiej wzajemnej życzliwości.
– Wystarczy spojrzeć na to, jak przekazywany jest na niedzielnych Mszach św. znak pokoju – mówi o. Maciej. – Nie jest to suche podanie ręki, ale serdeczny uścisk, a nierzadko wręcz dosłownie „pocałunek” pokoju. Nigdy też nie obejdzie się bez śpiewu i choć staram się nie przeciągać swoich homilii, to Eucharystia i tak zazwyczaj trwa ponad godzinę. Ale nadal jest wiele do zrobienia – przyznaje kapłan.
Bogactwo tradycji
Z pewnością w kwestii aktywnego włączania się w życie duszpasterskie parafii Polacy mogą niejednokrotnie brać przykład z członków frankofońskiej wspólnoty. Niemniej i my mamy wiele do zaoferowania ze swojej strony – ot, choćby na święta Bożego Narodzenia. Nawet jeśli na same święta większość wraca do ojczyzny, to cenne jest dla nich poznanie naszych zwyczajów i tradycji, a tym możemy ich z pewnością hojnie obdarować.
Już samo przygotowanie do świąt ma w Polsce długą i bogatą tradycję. Wspomnieć trzeba tu koniecznie o Mszach św. roratnich, na które w tym roku zapraszani byli członkowie wspólnoty, a jest to dla nich rzecz zupełnie nowa.
– Wydaje się, że tradycja tworzenia wieńców, koron adwentowych jest nieco bardziej rozwinięta u frankofonów, niż u nas – mówi o. Maciej. – Oczywiście jest też i szopka, a przez cały Adwent figury były kolejno dostawiane i przysuwane coraz bliżej żłóbka. W kwestii samej wieczerzy wigilijnej trzeba z kolei przyznać, że my, Polacy, mamy bardziej okazały stół wigilijny – frankofonom bliższe jest świętowanie Wigilii na wzór Świętej Rodziny, a więc skromnie.
Jest i inna polska tradycja, która na stałe wpisała się już w kalendarz wspólnoty frankofońskiej przy parafii św. Andrzeja Boboli – opłatek. I choć we Francji czy Belgii jest to zwyczaj zupełnie nieznany, to każdy członek warszawskiej wspólnoty u jezuitów wie dobrze, o czym mowa. No i oczywiście kolędy.
– W naszym regionie Francji, skąd jesteśmy, nie śpiewa się kolęd – przyznaje Cécile – ale tutaj wprost je uwielbiamy i zawsze w święta uczymy się jakiejś kolędy po polsku – dodaje Francuzka.