Reklama

W oczekiwaniu na kanonizację błogosławionego biskupa J. S. Pelczara

Samotność ojcostwa (1)

Niedziela przemyska 1/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jest pragnieniem serca, aby ten tytuł pojawiał się w każdym kolejnym numerze Niedzieli Przemyskiej aż do dnia, kiedy z Rzymu (może z Polski), nie wiadomo tego jeszcze dokładnie, rozlegnie się papieski głos obwieszczający kolejną radosną wieść, że bł. bp Józef Sebastian Pelczar zostaje włączony do grona świętych, a Jego kult rozszerzony na cały Kościół powszechny. Zdanie prawie paradoksalne, ale tak się stanie - w życiu jednego pokolenia dokonają się dwa akty zwiastujące, że promieniowanie świętością możliwe jest także w cieniu samotności życia każdego z purpuratów. To dokona się w maju. Ciesz się Kościele przemyski. Ciesz się zobowiązująco. Biskupi to wielcy samotnicy. Są proboszczami szczególnej parafii. Liczebnie niby niewielkiej, osobowościowo mocno skomplikowanej. W ich dłoniach, a zwłaszcza poprzez ich serca, przebiegają na zewnątrz niewidoczne losy ludzkich istnień - więcej, w swoim pasterskim posługiwaniu zostają obciążeni wiecznością powierzonych ich trosce księży. Dziś, dzięki wprowadzonemu wiekowi emerytalnemu, niektórzy otrzymują łaskę dystansu do trudnych spraw, które musieli podejmować. Zacisza emeryckich domów pozwalają, aby wojownicy o chwałę Bożą, korzystając z daru modlitwy różańcowej, tak obficie danego przez Ojca Świętego, nizać na paciorki dwudziestu tajemnic losy i dzieje swoich kapłanów, którzy już odeszli do Pana. Niejako jest to dar modlitwy, której tamci z różnych powodów nie sprostali, nie zdołali uporać się ze swoją słabością i wszechobecnym totalitaryzmem. Przyszłość z pewnością ujawni, jak błogosławiony był to czas pustyni. Przemyski Błogosławiony, a wkrótce święty, takiej szansy nie miał. Do końca swojego życia musiał stawać twarzą w twarz z czasem danym przez historię. Tę ludzką, w której zawierała się zbawcza historia Jezusa, który włączył ich w swoją pełnię. W przypadku bł. bp. Pelczara był to czas niewoli, ale i dylematów ewangelizacji w euforii rodzącej się wolnej Polski. Ojcostwo kojarzy się raczej z wielością ludzi, dzieci, a jednak ten nieco paradoksalny tytuł ma swoje, w moim odczuciu, uzasadnienie. Samotność zewnętrzna rodzi więź duchową. Rodzi duchowe rodzicielstwo, którego daru duchowe dzieci nie są w stanie w pełni zrozumieć. W refleksji o dramacie duchowej prokreacji, zewnętrznie postrzeganej jako samotność, w wymiarach ducha dziejącej się w klimacie wielości problemów duchowych dzieci, chciałbym spotykać się z wdzięcznymi Czytelnikami Niedzieli Przemyskiej do dnia radości kanonizacji, a więc do maja. Te refleksje mają swoich ojców inspiracji, którzy niech do maja pozostaną anonimowi. Staję się narzędziem, które zechce wykorzystać rzekome talenty, by o tej samotności porozmyślać. Udaję się zatem w świat swoich samotnych medytacji nażyciem i drogą świętości wielkiego człowieka. I tylko ta myśl, że nie ja posunąłem się do tej arogancji pozwala mi prosić Błogosławionego o wstawiennictwo. Zacznijmy zatem nasze kilkumiesięczne przygotowanie do świętowania wielkich dzieł Bożych, które dzieją na naszych oczach, a których obdarowania nie potrafimy czasem zrozumieć.

* * *

Było majowe popołudnie. Kolejne egzaminy, wizja pakowania się i przewidywalnego już powrotu do Przemyśla nie napawały do korzystania z uroków majowej piękności świata. Stosy książek do literatury, kolejne, jakie trzeba było przeczytać, by zdać egzamin. Obok sterty skserowanych kazań i listów bp. Pelczara drażniły sumienie niepokojem niespełnionego zadania. Nawet wiadomość, że będzie beatyfikowany nie niosła radości, ale niepokój, jakiś skurcz serca. Jeszcze parę lat temu w zupełnie innych klimatach przeżywaliśmy radość świętowania doktoratu o Eucharystii w nauczaniu Józefa Sebastiana Pelczara obronionego przez ks. Edwarda Białogłowskiego, dziś pomocniczego biskupa diecezji rzeszowskiej. Nie czując się godnym uczestniczenia w uroczystościach beatyfikacyjnych, tłumacząc się ponadto terminami kolejnych egzaminów, na drugim obok homiletyki fakultecie, zdecydowałem, że swoje niespełnienia wobec osoby przyszłego Błogosławionego zamknę w ciszy konwiktorskiego pokoju. Tak, to była ostatnia dekada maja, kiedy w drzwiach pojawił się któryś z księży i bez namiętności wręczył mi list sygnowany pieczęcią przemyskiej Kurii. Ta pieczęć zawsze pobudza adrenalinę. Nie inaczej było tym razem. Mój "listonosz", widząc falowanie barw na mojej wówczas całkiem znośnej karnacji twarzy, zdecydował mi pomóc.
- Zrób kawę - zdecydował.
Skwapliwie podjąłem zaproszenie. To na chwilę zajmie moje myśli - pomyślałem. Usiedliśmy i mówiąc właściwie o niczym sączyliśmy ten czarny napój.
- Nie jesteś ciekawy co jest w tym liście? - drążył sadysta nieustępliwie. Nie chowaj tak tej tajemnicy dla siebie. Może to jakiś awans. Byłbym rad, gdybym to ja pierwszy go rozgłosił, bo tobie nie wypada.
- Daj spokój, jakie mnie mogą w tej sytuacji rozbabranego czasu spotkać awanse.
- Nigdy nic nie wiadomo - był bezlitosny.
- W porządku, skoro ma ci to uświetnić dzień, zaryzykuję.
Krótka wiadomość. Zostaje ksiądz dołączony do ekipy Polskiego Radia transmitującej uroczystości beatyfikacyjne w Rzeszowie.
- I jak, zadowolony? - wycedziłem.
- Kara to nie jest, ale o awansie też mowy nie ma.
Już na spokojnie dopiliśmy kawę, a po odejściu zaczęła się krzątanina myśli. Co to znaczy być dołączonym, do kogo i co mam robić? Spojrzałem na portret przyszłego Błogosławionego, który stał na moim biurku, trochę na zasadzie amuletu, jaki brał kościelny papieskiej kaplicy z powieści Szczuckiej Błogosławiona wina. Nie powiem, czasem wzdychałem do niego czytając mądre listy pasterskie, konferencje. Modliłem się trochę o cud, że może on nocą sam coś dopisze do chudego zasobu przyszłego, daleko przyszłego doktoratu. Ale on już miał czas odpoczynku. Błąkający się arystokratyczny uśmiech na portretowej twarzy zdawał się mówić: - To koleś samemu trzeba napisać. Jak się spotkamy kiedyś to pogwarzymy czy to, coś wymyślił, było prawdą. Już nawet nie śmiałem prosić o natchnienia na to nic mi nie mówiące "dołączenie do ekipy Polskiego Radia". Zacząłem wypisywać podstawowe wiadomości o postaci.
Nie było to łatwe. Media od kilku dni przynosiły wieści z Przemyśla, gdzie trwał spór o świątynię. Miałem w oczach wypiski Przemyskiej Kroniki, której wydawanie zainicjował właśnie Pelczar. W każdym kolejnym numerze wśród ofiarodawców na kościół będący wówczas w ruinie, figurowało nazwisko pasterza i pokaźna suma donacji. Tak umiłował ten kościół, że wbrew zwyczajowi wyraził testamentalnie wolę, aby mógł spocząć właśnie w tym kościele. Ciągle nie było wiadome, gdzie Ojciec Święty spotka się z wiernymi obrządku wschodniego. Zostawiłem to czasowi. Zresztą nie był to mój problem. Miałem być w Rzeszowie.
W przededniu uroczystości nieco się dowartościowałem. Zostałem zaproszony przez redaktorów radia do hotelu na kawę, celem omówienia szczegółów jutrzejszej współpracy. Wrócił spokój. Mam być w zasięgu i przejąć mikrofon, kiedy im skończy się wena i pewnie koncepcja. I tak było. Mały monitor pozwalał w odległym miejscu obserwować uroczystości. Od czasu do czasu trąceniem w łokieć dawali mi znać, że teraz ja. Z początku mówiłem drżącym głosem i równie roztrzęsionymi rękami szukałem wypisków. Pamiętam pierwszą refleksję, którą wypowiedziałem od siebie. Z dali widziałem maleńką postać przemyskiego biskupa, który prosił Ojca Świętego o dar nowego Błogosławionego. Zerwał się letni wiatr, który biskupi ornat układał w finezyjne kształty.
- Cóż tam eter. To wiatr niesie teraz w świat wiadomość o wielkiej radości przemyskiego Kościoła.
Potem nastała cisza. Zdjęliśmy słuchawki. Rozległ się dobitny głos Jana Pawła II.
"Oto człowiek, który spełniał wolę Boga - nie tylko mówił Panie, Panie, ale spełniał wolę Ojca tak, jak tę wolę objawił nam Jezus Chrystus. Jak ukazał ją swoim własnym życiem i swą Ewangelią. Ten człowiek - bł. Józef Sebastian Pelczar - był waszym biskupem. A wcześniej jeszcze był synem tej ziemi. Tu się urodził".
Zadumałem się. Przez moment jakbym nie słyszał papieskiego przesłania. Ale otrząsnąłem się na czas. Jan Paweł II nauczał: "Bądź chrześcijaninem naprawdę, nie tylko z nazwy, nie bądź chrześcijaninem byle jakim...".
Potem jeszcze to morze chorągiewek, które jakby chciały swym powiewem ponieść te słowa.
A potem była ta rzeka ludzi przemierzająca w stronę kolejowej stacji. Wtopiony w nią chciałem dostać się do bloku, w którym czekał obiad i przyjaciele, księża. Było to niemożliwe. Z wysiłkiem, nadrabiając nieco drogi, wyzwoliłem się z tej ludzkiej fali. Kiedy dochodziłem pod podany mi adres, rozległ się warkot helikopterów. Jan Paweł II zmierzał do miejsca, w którym nowy Błogosławiony czynił swoją posługę, której dominantą było posłuszeństwo woli Bożej.
Ta rzeka ludzka porywająca człowieka wbrew jego woli, w miejsca, do których nie chce i nie zamierza iść, to była ważna refleksja. Życie ze swoim nagromadzeniem wydarzeń, opinii staje się dla chrześcijanina taką rzeką, której wartki nurt postępowości może go zdryfować z dróg pełnienia woli Bożej, bycia chrześcijaninem naprawdę. I te samoloty. Trzeba inaczej, modlitewnie wrócić do postaci Błogosławionego i rozczytać Jego życie, które od tego dnia w sposób przez Kościół zatwierdzony winno stać się drogowskazem chrześcijańskiego życia, kapłańskiej posługi.
Helikoptery były już maleńkie, niemal ginęły z pola widzenia. Ale myśl pozostała wyraźna. Zgłębić świętość. Na tyle, na ile to możliwe. Zadzwoniłem do drzwi, gdzie czekano już na mnie z niepokojem, może i bez wiary, że jeszcze dotrę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Realizm duchowy św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Niedziela Ogólnopolska 28/2005

[ TEMATY ]

święta

pl.wikipedia.org

Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę - czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii. Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”. Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość, nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia. Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu. Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie. Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło. Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu, albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości. Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością. Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę, że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
CZYTAJ DALEJ

Rusza system kaucyjny - na etykiecie butelek trzeba szukać znaku kaucji

2025-10-01 07:10

[ TEMATY ]

kaucja

PAP/Zubrzycki Marian

Mimo, iż od października rusza system kaucyjny, to nie za każdą plastikową butelkę czy puszkę po napoju otrzymamy zwrot kaucji. Decydować o tym będzie specjalne oznaczenie na etykiecie. Nie we wszystkich sklepach będzie można też oddać takie opakowanie.

Po latach prac legislacyjnych od 1 października zacznie w Polsce obowiązywać system kaucyjny. Na czym będzie on polegać? W skrócie - do napojów w butelkach plastikowych, metalowych puszkach i szklanych butelkach wielorazowego użytku (choć w tym ostatnim przypadku od 2026 roku), będzie doliczana kaucja, którą będzie można odzyskać po ich oddaniu.
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV: przed Bogiem zdamy sprawę z troski o bliźnich i świat stworzony

2025-10-01 17:47

[ TEMATY ]

Leon XIV

Monika Książek

„Bóg zapyta nas, czy pielęgnowaliśmy i dbaliśmy o świat, który stworzył (por. Rdz 2, 15), dla dobra wszystkich i przyszłych pokoleń, oraz czy troszczyliśmy się o naszych braci i siostry” - stwierdził Ojciec Święty podczas konferencji zorganizowanej w 10. rocznicę publikacji encykliki Laudato si’ w Centrum Mariapoli w Castel Gandolfo.

Zanim przejdę do kilku przygotowanych uwag, chciałbym podziękować dwojgu przedmówcom, [Arnoldowi Schwarzeneggerowi i Marinie Silva - brazylijska minister środowiska i zmian klimatycznych - przyp. KAI], ale chciałbym dodać, że jeśli rzeczywiście jest wśród nas dziś po południu bohater akcji, to są to wszyscy, którzy wspólnie pracują, aby coś zmienić.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję