Andrzej Tarwid: - Przed nami 70. rocznica wybuchu II wojny światowej. Kim dla faszystów i komunistów było polskie duchowieństwo?
Prof. Jan Żaryn: - Stosunek obu okupantów był jednoznacznie negatywny. Już od jesieni 1939 r. księża katoliccy stali się wrogiem numer jeden na terenie włączonym do Rzeszy. Zaczęły się masowe aresztowania wśród księży diecezji chełmińskiej, włocławskiej i archidiecezji gnieźnieńskiej. Pojmani zostali później przetransportowani do obozów koncentracyjnych. Głównie trafili do Dachau, gdzie zginęło ok. 900 polskich kapłanów. Natomiast jeśli chodzi o ziemie Generalnego Gubernatorstwa, to kapłani byli traktowani jak reszta inteligencji. Uważano, że są oni nośnikami oporu. To powodowało, że trafiali na listy osób przeznaczonych do stracenia. Jedne z największych egzekucji duchowieństwa miały miejsca na Kielecczyźnie.
- Czy ustalenia historyków potwierdzają, że księża często włączali się w organizowanie oporu? Czy też Niemcy aresztowali i zabijali kapłanów dlatego, że faszyzm był ideologią antychrześcijańską?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Można powiedzieć, że Niemcy nie mylili się w ocenie sytuacji. Od 1939 r. powstało dużo partyzanckich struktur lokalnych, których patronami byli kapłani. Sytuacja zmieniła to dopiero w 1942 r., w wyniku akcji scaleniowej w ramach Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej. Za wiedzą abp. Sapiehy na czele podziemnej struktury duszpasterskiej AK stanął ks. płk Tadeusz Jachimowski. Podobna struktura duszpasterska powstała przy Komendzie Głównej NSZ, na jej czele stanął ks. Michał Poradowski, ps. Benedykt.
- A jak na polskich duchownych patrzyli drudzy agresorzy - komuniści?
- W tradycji bolszewików od początku istniało przeświadczenie, że kapłan katolicki, to jest przede wszystkim Polak i szpieg II RP. W efekcie duchowni katoliccy, którzy mieszkali w Związku Sowieckim (ZS), zostali bardzo szybko wyłapani. W 1923 r. odbył się pokazowy proces, w wyniku którego na śmierć skazano abp. Jana Cieplaka i ks. Konstantego Budkiewicza.
Ten sam sposób myślenia i działania został w znacznym stopniu powielony wobec kapłanów, gdy Rosjanie weszli na ziemie polskie w 1944 r. Wówczas to aresztowano księży z diecezji łuckiej, a wśród nich bp. Adolfa Szelążka, który został osadzony w więzieniu w Kijowie. Dopiero naciski USA i Stolicy Apostolskiej sprawiły, że w 1946 r. biskup został wypuszczony. Jednak inni kapłani diecezji łuckiej zostali w łagrach jeszcze wiele lat dłużej, a niektórzy do końca swoich dni.
- Cofnijmy się do początku wojny. Jaką rolę odegrali kapelani wojskowi w trakcie kampanii wrześniowej?
Reklama
- Najpierw trzeba powiedzieć, że byli oni starannie przygotowani do wykonywania swoich funkcji w wojsku. Biskup polowy Józef Gawlina już przed 1939 r. zintensyfikował prace dotyczące przygotowania duszpasterzy do ich zadań na polu walki. Zajęcia te dotyczyły nie tylko sfery formacyjnej, ale także czegoś, co można nazwać opieką i udzielaniem pierwszej pomocy medycznej. Edukacja kapłanów, którzy pełnili funkcję w Polskich Siłach Zbrojnych - bądź za chwilę mieli ją pełnić - była więc bardzo rozbudowana. Po wybuchu wojny kapelani wspaniale się sprawdzili. Ich ofiarność była ogromna. Część zginęła już na początku wojny, śpiesząc do rannych żołnierzy z pomocą lub ostatnim namaszczeniem.
- A co stało się z tymi księżmi po kampanii wrześniowej?
- Kapelani Wojska Polskiego znaleźli się tam, gdzie był polski żołnierz. Jedni trafili do oflagów na Zachodzie, inni do łagrów na Wschodzie, byli ofiarami zbrodni katyńskiej. Natomiast kapelani, którzy uniknęli niewoli, byli najpierw we Francji, a później w Anglii. Z tworzeniem się formacji kapelanów wojskowych mieliśmy też do czynienia w Związku Sowieckim, kiedy powstawała Armia gen. Andersa.
Nota bene księża, którzy zostali deportowani na Wschód podczas tzw. pierwszej okupacji (1939-41 - przyp. red.), musieli również pełnić bardzo ważne funkcje wobec ludności cywilnej. Na przykład o. Łucjan Królikowski, który w 1940 r. został aresztowany przez NKWD i wywieziony do Archangielska na Syberii, gdzie pracował przy wyrębie tajgi, po uwolnieniu zaangażował się w ratowanie polskich dzieci. Kiedy z ZS wyszła Armia Andersa, zakonnik razem z sierotami trafił do Afryki Środkowej. Tam opiekował się dziećmi jako duszpasterz, ale i ojciec zarazem.
- A jaki był los tych, którzy nie wyszli z gen. Andersem i pozostali w Związku Sowieckim?
Reklama
- Kapłani mieli olbrzymi dylemat. Ks. Tadeusz Fedorowicz mógł pójść do armii Andersa, ale wiedział, że część osób, którymi się opiekował od 1941 r., zostanie nadal w ZS. Dlatego on też został. Jako kapłan uczył w szkółce polskie dzieci, lecz kiedy placówka została zlikwidowana, a stało się tak po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między Polską a Związkiem Sowieckim - to ks. Fedorowicz został kapelanem tworzącej się Armii. I z nią wrócił do Polski.
- Kapelani w Ludowym Wojsku tuż obok komunistycznych oficerów politycznych?
- Tak. Jest to mniej znany fragment historii, ale kapłani odgrywali bardzo ważną rolę w Dywizji Kościuszkowskiej. Z tym, że trzeba od razu zaznaczyć, że oni nie byli skomunizowani. Zresztą po wojnie władze PRL nie dopuściły, aby wspominany ks. Fedorowicz został biskupem krakowskim. Ten wielki przyjaciel kard. Wyszyńskiego i Jana Pawła II zamiast pojechać do Krakowa został w Laskach, gdzie opiekował się m.in. duszami niewidomych oraz intelektualistów błąkających się po bezdrożach marksizmu.
- Jak zmieniła się praca księży, gdy zaczęła się okupacja?
Reklama
- Posługę kapłańską w tym czasie trzeba widzieć w całej złożoności. Tak więc po pierwsze, było to wypełnianie obowiązków duszpasterskich tak jak w czasach pokoju. Z tym, że w tym wojennym kontekście wypełnianie obowiązków jak gdyby nic się nie zdarzyło, było próbą zachowania normalności w całkowicie nienormalnych czasach. Nie muszę więc wyjaśniać, jak wielka to była rola i jaką otuchę takie postępowanie dawało wiernym.
Po drugie, wraz z okupacją doszły nowe wyzwania. Jednym z ważniejszych była pomoc charytatywna. Niemcy bowiem znieśli Caritas. De facto jednak kapłani podejmowali to dzieło bardzo intensywnie. Informowali też ludzi, jak mają się zachować, kiedy do drzwi ich domu zapuka nieznajomy, za którego ukrywanie - jak w przypadku Żydów - groziła śmierć. Ponadto kontaktowali się z partyzantkami oraz ukrywali ludzi podziemia. Właśnie za ukrywanie u siebie konspiratorów w 1940 r. został aresztowany i wysłany do Dachau np. ks. Jan Breling, kapłan diecezji katowickiej.
- Jak w stolicy wyglądała pomoc Żydom z getta?
- W pomoc osadzonym w getcie były zaangażowane świątynie, które znajdowały się w środku getta lub przy jego murach. Były to m.in. kościół św. Augustyna na Woli i przede wszystkim kościół Wszystkich Świętych przy pl. Grzbowskim. Trzeba przypomnieć, że w getcie warszawskim znalazło się kilka tysięcy Żydów będących de facto katolikami i Polakami, a tylko w rasistowskiej nomenklaturze Żydami. Ci ludzie mieli olbrzymi głód Boga i duchowni, na czele z proboszczem ks. Marcelim Godlewskim, nie tylko go zaspokajali, ale także pomagali w opuszczeniu getta. A za sprawą parafii Wszystkich Świętych dzieci były przekazywane często do Ireny Sendler, a później do różnych zgromadzeń.
Takich przykładów jest bardzo wiele. Warto w tym kontekście wspomnieć np. s. Matyldę Getter, przełożoną Zgromadzenia Sióstr Rodzin Maryi, która była takim zakonnym odpowiednikiem Sendlerowej.
- Niełatwo było w tamtych czasach budować normalność…
Reklama
-...przede wszystkim było to niebezpieczne. Niemniej na terenie Warszawy kapłani spotykali się z przedwojennymi działaczami duszpasterstwa akademickiego. Z kolei członkowie Akademickiej Młodzieży Narodowej przychodzili na zebrania, które były próbą utrzymywania i kształcenia formacji religijnej. Oczywiście, te spotkania odbywały się w warunkach ścisłej konspiracji. W niezwykle trudnej sytuacji byli też biskupi, których działalność była związana ze wskazywaniem bardzo trudnych decyzji.
- Jakie konkretnie sprawy ma Pan na myśli?
- Chodzi o sytuacje, z których nie było dobrych wyjść. Gdy np. okupant zastosował przymus, wybierając ludzi na roboty do Niemiec, to administrator apostolski diecezji sandomierskiej bp Jan K. Lorek wydał list, w którym niejako głośno zastanawiał się, co jest lepsze: czy poddać się temu przymusowi w formie, w której ludzie najlepsi z zakładów pracy czy warsztatów byli zabierani, czy też lepiej, żeby zgłaszali się ci, którzy mówiąc kolokwialnie są mniej potrzebni dla dewastacji gospodarstwa, rodziny itd.? To był wybór bardzo trudny moralnie, który biskupi chcieli rozpoznać.
Generalnie można więc powiedzieć, że duchowieństwo w przestrzeni oddziaływania na ludzi musiało odgrywać rolę drogowskazu, tłumaczącego zawiłości zdarzeń i wyznaczającego właściwą drogę.
Podczas wojny wzrósł niepomiernie autorytet abp. krakowskiego Adama Stefana Sapiehy, wpierającego m.in. Radę Główną Opiekuńczą, wysyłającego księży kapelanów do Niemiec w ślad za Polakami wywożonymi na przymusowe roboty, próbującego nadal prowadzić Wyższe Seminarium Duchowne czy też pozostawać w kontakcie z okręgiem krakowskim AK.
- A jakie dylematy podejmowali biskupi np. w swoich kazaniach?
Reklama
- Miałem sposobność czytania tematów kazań z lat II wojny światowej pozostawionych przez bp. Stanisława Łukomskiego (ordynariusza łomżyńskiego). Widać w nich olbrzymią troskę o to, aby deprawacje i patologie wynikające z wojny nie przeniknęły na stałe do wiernych. Bo przecież katolicy mieli być zbawieni niezależnie od tego, czy wojna trwa, czy nie. Te kazania dotyczyły patologii różnego typu: kradzieży, prostytucji, likwidowania prawa własności przez Niemców, czy szukania przez niektóre osoby układów towarzyskich z okupantem. W swoich kazaniach bp Łukomski jasno mówił, że czas wojny niczego nie usprawiedliwia. Że okupant jest okupantem. A w sensie moralnym przekraczanie granic staje się elementem, który niszczy jasność sytuacyjną.
- Ważną próbą dla duchowieństwa było Powstanie Warszawskie. W „Niedzieli” wielokrotnie pisaliśmy o bohaterach w sutannach. Proszę jednak powiedzieć, co, według Pana, było najważniejsze w tej posłudze?
- Zwróciłbym uwagę np. na sytuacje, kiedy kapłani byli pośrednikami między powstańcem a Panem Bogiem. A działo się tak w sytuacjach ekstremalnych, czyli takich, w których młody człowiek w wieku lat 16 nagle stawał się w pełni dorosłą osobą. Wówczas przy nim był kapłan, który udzielał ostatniego namaszczenia.