Reklama

W świecie pamięci, w świecie ciszy

Śp. ks. Zygmunt Szczepaniak (1926-2004) był człowiekiem cichym i łagodnym, zdrowia słabego i delikatnej postury. Trochę wbrew temu młodość zeszła mu w okupacyjnej walce. Chciał być lekarzem, ale kapłaństwo okazało się silniejsze. Za swoją życiową misję uważał pracę duszpasterską z głuchoniemymi i w ogóle z niepełnosprawnymi oraz upamiętnienie postaci brata, Wojtka Szczepaniaka - harcerza - bohatera, zamordowanego przez Niemców w wieku zaledwie 17 lat

Niedziela kielecka 35/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Korzenie latorośli rodziny Szczepaniaków były (bo już nikt z czwórki rodzeństwa nie żyje) w powiecie Jarosław, w dawnym województwie lwowskim - w Skołoszowie, gdzie młodzi Szczepaniakowie przychodzili na świat.

Do Kielc z Jarosławia

Reklama

Ojciec Antoni, kielczanin z urodzenia, oficer wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., odznaczony Krzyżem Walecznych, pracował zawodowo w 6. Baonie Telegraficznym Pułku Łączności w Radymnie. Jego żoną została Maria z Wróblewskich, a owocem związku było czworo dzieci: pierwsza dziewczynka zmarła po urodzeniu, potem był Zygmunt - późniejszy ksiądz (1926), Wojciech (1927) i Jan (1936). Państwo Szczepaniakowie stworzyli kochający się, hołdujący wartościom dom, gdzie wiara i patriotyzm stanowiły priorytety. Młodzi chłopcy wychowani w takiej atmosferze w sposób oczywisty traktowali swoje powinności wobec Boga i Ojczyny. Ks. Szczepaniak często wracał w rozmowach do pogody i kultury domu rodzinnego. Już jako sędziwy staruszek na swoim stole w domu przy ul. Wesołej pieczołowicie rozkładał serwetki, sztućce i talerze dla gości, których tak lubił. - Mamusia bardzo przestrzegała kultury przy stole - mawiał. Nazywał ją „światłem i ciepłem domu”. Nieżyjący już ks. prof. Adam L. Szafrańskich, podczas okupacji wikariusz w katedrze, dobrze zapamiętał całą rodzinę Szczepaniaków przystępującą do Komunii św. w pierwsze piątki miesiąca. Ale zanim Szczepaniakowie dotarli do Kielc, był czas kampanii wrześniowej z udziałem ojca Antoniego, aresztowanie, ucieczka z transportu, bezskuteczne próby przedostania się do armii Andersa. Szczęśliwie udało się Antoniemu zabrać z Jarosławia żonę z dziećmi i przedostać się do Kielc. A dwaj bracia utrwalili ów wątek stron rodzinnych w okupacyjnych pseudonimach: „Lwowiak” (Wojtek) i „Jarosław” (Zygmunt), nie mówiąc o tym, że etos Orląt Lwowskich i harcerskiej służby zawsze wyznaczały im obu życiowe azymuty.
Ojciec rodziny zmarł w wieku zaledwie 43 lat. Późniejszy ks. Zygmunt, młodszy Wojtek, a nawet Janek pracowali niemal od początku pobytu w Kielcach, jak większość chłopców w tamtych czasach. Najpierw Zygmunt zatrudnił się w Hucie „Ludwików”, potem w urzędzie drogowym, wreszcie w centrali telefonicznej, a nawet w kuźni, gdzie wykonywał traki do wiązadeł mostów. To była zbyt ciężka dlań praca, zdarzało się, że podnosząc młot, omdlewał z wysiłku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W okupacyjną noc

Reklama

Na stole stoi prosty brzozowy krzyż, w niemieckim hełmie płonie - niezbyt mocno, żeby nie zauważyły jakieś wścibskie oczy - znicz. Tylko on oświetla ostre, ascetyczne rysy najstarszego Szczepaniaka. Reszta mieszkania tonie w konspiracyjnym mroku. Zygmunt w skupieniu i z uczuciem powtarza słowa przysięgi. Jest już żołnierzem Armii Krajowej.
„Jarosław” został przydzielony do partyzanckiego oddziału 3 Pułku Piechoty II Batalionu AK, którym dowodził słynny „Szary”, Antoni Heda (autor m.in. karkołomnego wyczynu - rozbicia więzienia kieleckiego). Zygmunt, uczestnik niejednej akcji pod skrzydłami „Szarego”, m.in. zamachów na konfidentów czy wspólnych działań z harcerzami Szarych Szeregów, z którymi tak mocno związał się brat, obawiał się dekonspiracji. Punktem zwrotnym w rodzinie Szczepaniaków było aresztowanie Wojtka w sierpniu 1944 r., gdy wiózł zaszyty w kołnierzyku meldunek do żołnierzy, będących w gotowości przed akcją „Burza”. Za nitkę zwisającą z tego nieszczęsnego, nieudolnie wykonanego chłopięcą ręką szwu, pociągnął żandarm, wtedy - na drodze do Daleszyc. Wojtka aresztowano, Wojtka katowano. Matkę zamknięto w celi obok, aby dobrze słyszała krzyki syna i warkot wilczurów, szarpiących jego ciało. Wepchnęli ją do celi, aby zobaczyła swoje zmasakrowane dziecko i nakłoniła je do zeznań. Znał przecież setki adresów, z radiostacją włącznie. Oboje milczeli, a gdy na chwilę zostali sami, kołysała go w ramionach, jak wtedy, gdy był zupełnie malutki. - Mamusiu, nikogo nie wydałem - z trudem wyszeptał przez wybite, zakrwawione zęby. Takim go zapamiętała - wtedy widzieli się po raz ostatni. Matka i syn - jak Pieta - ten obraz namalował słowami ks. Sobalkowski, mówiący homilię na pogrzebie Wojtka Szczepaniaka. Taki obraz przekazywał w opowiadaniach i pisemnych relacjach straszy brat. Z tym bagażem, z tą spuścizną, zmagał się przez całe życie.
Po aresztowaniu Wojtka Zygmunt musiał się ukryć. Z przydomowego ogródka przy Mahometańskiej, przedostał się na plac budowy kościoła na Baranówku. Proboszcz ks. Wł. Widłak ulokował go u sióstr urszulanek przy parafii, ale bynajmniej nie w mieszkaniu, tylko …w psiej budzie (noce spędzał na strychu), a potem w magazynku przy budującym się kościele. Dzięki inicjatywie ks. rektora J. Jaroszewicza, przebrany w chustkę i zapaskę, w towarzystwie służącej z Seminarium, Zygmunt przeszedł w upalny dzień boso na Niecałą, gdzie konspirowało się kieleckie Seminarium. Rektor dał mu schronienie wśród kleryków, a zaraz potem zaopiekował się nim ks. Wojciech Piwowarczyk, dzisiaj kandydat na ołtarze. Zatrudniono go w szpitalu (ewakuowany z ul. Kościuszki, znajdował się w gmachu Seminarium). Zygmunt dzień i noc przebywał z chorymi i rannymi doświadczonymi okropnościami wojny - wtedy postanowił: będę lekarzem. Albo księdzem. Do splądrowanego mieszkania przy Mahometańskiej wrócił w zasadzie dopiero po wkroczeniu do Kielc armii sowieckiej.

W poszukiwaniu kapłańskiej misji

Reklama

Tamten, na poły konspiracyjny pobyt wśród chorych, zadecydował o specyfice kapłańskiej drogi przyszłego księdza. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk bp. Franciszka Sonika 29 marca 1952 r. Kilka wikariatów w różnych miejscach diecezji, które stały się jego udziałem, były etapami na tyle krótkimi, że można postawić pytanie: dlaczego? Jaka była przyczyna tak częstych przesunięć? Otóż na pewno poważną, jeśli nie najpoważniejszą, było zdrowie młodego ks. Zygmunta. Archiwalne akta personalne roją się od zaświadczeń o przebytych hospitalizacjach, zabiegach, przewlekłych infekcjach (operacje m.in. opłucnej, woreczka żółciowego, wyrostka, choroby oczu, nerek, cukrzycy). Po drugie, obsadzanie księży na stanowiskach wymagało wtedy, w PRL, zgody władz świeckich. Kuria kielecka prowadziła skomplikowane negocjacje z prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej na mianowanie ks. Szczepaniaka - np. na wikariat w Lelowie. Jak opowiadał sam ks. Szczepaniak, źródeł tych problemów trzeba szukać w AK- owskiej przeszłości Księdza i związanej z nią, wiecznie żywej w Kielcach, legendzie jego brata. Pojawiały się też obiekcje na temat dość trudnego charakteru młodego księdza. W opinii niektórych proboszczów bywał zbyt wymagający w stosunku np. do dzieci, a „zachowaniem swoim działał na nerwy”. Inni z kolei przytaczali „dowody dobrej gorliwej pracy” (ks. Wł. Widłak). Dzisiaj może nazwalibyśmy go asertywnym? Na pewno przekonanym o słuszności tego, co raz rozstrzygnął w swoim sumienia, na pewno wsłuchanym w drugiego człowieka, z akcentem na chorego, niepełnosprawnego. Był wciąż solą w oku ówczesnego aparatu władzy, nieprzebierającego w środkach, aby do skompromitować. Podejmowano próby pozyskania go na konfidenta UB; trzykrotnie aresztowany i gorliwie przesłuchiwany, przeżył publiczny proces skazujący go na 5 lat więzienia za tzw. przymuszanie chorych na gruźlicę do spowiedzi w tymczasowym szpitalu gruźliczym w Dobromyślu k. Kielc. Ks. Szczepaniak tak podsumował niegdyś tę historię: „Ks. bp Sonik prosił mnie jako młodego księdza, abym zgodził się symulując chorobę gruźlicy nerek na pobyt w tymczasowym szpitalu gruźliczym, aby trzy szarytki i trzy elżbietanki nie chodziły codziennie kilka kilometrów na Mszę św. do Białogonu, aby chorzy mogli korzystać z posługi kapłańskiej. Mszę św. odprawiałem na strychu szpitala (…). Były to czasy stalinowskie. Ks. bp Kaczmarek przebywał wówczas w więzieniu”. W szpitalnym szlafroku spowiadał chorych i roznosił im Komunię św.
Stanisław Magnuszewski, w tamtych latach emeryt i szpitalny pacjent, napisał w liście, skierowanym do Kurii: „Doprawdy nie spotkałem tak taktownego kapłana, z takim podejściem do chorych”. Ubolewał, że ksiądz pracuje na „bardzo trudnym posterunku, nie ma prywatnego kąta, sypia w gipsiarni” (notabene nie tylko w gipsiarni - w zakrystii, na stole rtg, na noszach służących do wynoszenia nieboszczyków).

Wśród głuchoniemych

Reklama

W połowie lat 50. ks. Zygmunt na jakimś kursie zorganizowanym przez KUL usłyszał o duszpasterstwie głuchoniemych. Problem nie dawał mu spokoju. W 1955 r. do bp. Kaczmarka skierował pismo z prośbą o powierzenie mu kapłańskiej opieki nad tą grupą ludzi. Pomysł motywował swoim osobistym doświadczaniem choroby i posługą w szpitalach. Rozpoczął kształcenie w tym kierunku. W 1967 r. odbył szkolenie w Panewnikach dla duszpasterzy osób głuchoniemych, uzupełniane w kolejnych latach (ostatni kurs w 1982). Specjalistyczne studium surdologiczne pozwoliło na poznawanie tajników tej pracy, w tym psychiki chorych-niepełnosprawnych.
Z referencjami (m.in. od ówczesnego Dyrektora Ogólnopolskiego Sekretariatu Wydziału Duszpasterstwa Głuchoniemych w Katowicach, ks. prof. K. Lubosa, który pisał do biskupa kieleckiego: „doszedłem do przekonania, że wspomniany kapłan ruszy z posad duszpasterstwo głuchoniemych w diecezji kieleckiej i proszę, jeśli to możliwe, aby tę pracę mu powierzyć”) i zdanymi egzaminami wrócił do Kielc zaraz po pogrzebie bp. Kaczmarka. Czasy był ciężkie, możliwości pracy z niepełnosprawnymi - minimalne, ale ks. Zygmunt, umocniony osobistym wsparciem Prymasa Tysiąclecia (podczas spotkania w Częstochowie), nie zrezygnował. Tak wspominał te początki: „Jedynie w miesiącach wakacyjnych mogłem organizować spotkania przygotowujące do I Komunii św. i bierzmowania, czy pielgrzymki na Jasną Górę. Z moją trzódką spotykałem się nawet w odległych parafiach”.
Stopniowo warunki poprawiały się, ale pracy nie ubywało. Przygotowując narzeczonych głuchoniemych do sakramentu małżeństwa, jeździł do wielu parafii diecezji. Pod swoją opieką miewał kilkaset - tysiąc osób. Przybywali kolejni podopieczni: dzieci z zespołem Downa, obciążone licznymi chorobami dziedzicznymi. Ks. Zygmunt kursuje między przedszkolem przy ul. Kryształowej, a wciąż powstającymi warsztatami terapii zajęciowej: przy Słonecznej, Wojska Polskiego, Chęcińskiej. Już jako emeryt utrzymywał zażyły kontakt bodaj ze wszystkimi środowiskami niepełnosprawnych, regularnie odprawiał Msze św. w języku migowym. W tym zakresie szkolił też kleryków w seminarium. Ks. Marcin Kałuża, diecezjalny duszpasterz niesłyszących, który tę funkcję przejął po ks. Szczepaniaku, przyznaje, że nie tyle zainspirowały go studenckie zajęcia, ile raczej osobisty kontakt ze starszym Księdzem, przyjacielskie pogawędki w jego domu przy herbacie, jego wiedza z różnych dziedzin, wreszcie - pogrzeb. - Wtedy zobaczyłem po raz pierwszy tych jego podopiecznych i pomyślałem: są jak owce bez pasterza. Choć nie wystąpiłem z żadną propozycją, ksiądz biskup powierzył mi tę „trzodę” ks. Szczepaniaka.

Brat

Śmierć brata to była trauma, która odcisnęła piętno na życiu przyszłego kapłana. Był jego najmilszym towarzyszem i przyjacielem. To on, Zygmunt, odkopał szczątki Wojtka, zastrzelonego w lesie na Stadionie, w wietrzny, paskudny dzień 29 listopada1945, gdy specjalne komisje ekshumacyjne poszukiwały śladów ofiar niemieckiego terroru. Wykopał najpierw swoje buty, w których Wojtek pojechał na akcję, potem szkaplerzyk brata. Z ciała posypanego chlorem niewiele zostało, tylko czaszka z wlotem i wylotem po kuli, tylko dłonie związane powrozem…
Trudno mu było zapomnieć, choć jako chrześcijanin i kapłan - przebaczył. Do końca życia zabiegał o tę pamięć o Wojtku, podtrzymywaną przez kieleckich harcerzy, nazwę ulicy, tablice pamiątkowe i szkoły, które za patrona obierały sobie „Lwowiaka”. Podczas uroczystości na Cmentarzu Wojskowym czy pod pomnikiem na Stadionie - on, ks. Zygmunt, zawsze zapalał znicz pamięci. Takim go zapamiętaliśmy.
Oto szczupluteńki staruszek o ascetycznych rysach, wyprostowany jak struna, w dłoniach przezroczystych, pociętych siateczką żył, unosi stargany powróz. To jego relikwia - wędzidło założone na ręce rozstrzelanego brata…
Kapłańskie życie biegło mu pomiędzy sferą wyznaczoną przez ten sznur, a milczący świat głuchoniemych i tajemniczą egzystencję niepełnosprawnych.
W testamencie napisał: „Poczucie mojej małej wartości i mojej nicości było mi dobrym towarzyszem życia”.

Ks. Zygmunt Szczepaniak
ur. 21 stycznia 1920 w Skołoszowie. Po gimnazjum w Jarosławiu, naukę kontynuował w Kielcach - w Liceum św. Stanisława Kostki, w Wyższym Seminarium Duchownym. Święcenia przyjął 29 marca 1952 z rąk bp. Franciszka Sonika. W latach 1952-56 pracował kolejno na wikariatach: w Imielnie, Grzymałkowie, Kościelcu, Nowym Korczynie, Lelowie. W 1957 został kapelanem szpitala wojewódzkiego w Kielcach; zarazem do 1961 r. pracował jako wikariusz w parafii katedralnej. Kolejne placówki wikariuszowskie to był Bodzentyn i Kaczyn - do 1985. Od 1963 r. był związany z duszpasterstwem osób głuchoniemych. W 1967 r. odbył stosowne szkolenie w tym zakresie, uzupełnione kursem języka migowego w 1982. Od 1986 był członkiem Podkomisji ds. Duszpasterstwa Specjalnego przy kieleckiej Kurii. Zmarł 26 lipca 2004. Spoczywa w grobowcu rodzinnym na cmentarzu nowym w Kielcach.

W następnym numerze sylwetka Haliny Pilewskiej, diecezjalnego moderatora Apostolatu Maryjnego

2009-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozważania na niedzielę: Jak oszukać zegar biologiczny?

2024-11-16 19:15

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

mat. prasowy

Człowiek podejmuje różne działania, aby oszukać śmierć, od kriokonserwacji w Arizonie po zabiegi kosmetyczne. Kiedyś mówiono że żeby dobrze przeżyć życie mężczyzna powinien zbudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna - wtedy wie, że coś/kogoś po sobie zostawił.

Te pragnienia i próby zachowania życia są jednak złudne i nietrwałe. Czy ludzkie próby zatrzymania czasu są odpowiedzią na tęsknotę za życiem wiecznym? Wydaje się, że im jesteśmy starsi tym bardziej tęsknimy do czegoś co nie przemija. Chcemy uczestniczyć w czymś co będzie trwać, chcemy zostawić coś po sobie. Czy wiara daje nam odpowiedź na to pragnienie nieśmiertelności i nieskończoności?
CZYTAJ DALEJ

W czasie, kiedy to czytasz, wydarza się kolejny cud św. Szarbela...

2024-11-18 21:08

[ TEMATY ]

Szarbel Makhlouf

św. Szarbel

Mat.prasowy

Wygląd Św. Szarbela znamy wyłącznie z fotografii z 1950 r. na której jego wizerunek pojawił się w niewytłumaczalny dla nauki sposób, wykluczający fotomontaż, czy jakąkolwiek inną manipulację zdjęciem. W 1898 r. Św. Szarbel doznał udaru mózgu w czasie celebrowania Mszy św., w momencie, kiedy modlił się słowami „Ojcze prawdy. Oto Twój Syn - ofiara, aby Cię uwielbić. Przyjmij tę ofiarę”.

CZYTAJ DALEJ

Plan Donalda Trumpa - ustawa, która określi, że jedynymi płciami jest płeć męska i żeńska

2024-11-18 21:01

[ TEMATY ]

Donald Trump

płeć

Adobe Stock

Nowo wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump zapowiada zdecydowane zmiany w przepisach o zmianie płci. Jednoznacznie oświadcza, że istnieją tylko dwie płcie. Dodatkowo instytucje przeprowadzające operacje tranzycji przestaną być finansowane przez państwo - czytamy na portalu Fundacji Życie i Rodzina.

To jest właśnie to, czego potrzebuje Ameryka, tak bardzo niszczona przez lewackie środowiska, które wyją ze wściekłości po tym, jak ogłoszono wyniki wyborów prezydenckich. Dlatego ostatnie wybory prezydenckie w USA mogą być punktem zwrotnym w walce o normalne społeczeństwo. A jeśli Trump spełni swoje obietnice, przepisy chroniące dzieci przed okaleczeniem płciowym wejdą w życie z początkiem nowego roku.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję